Ferte in noctem animam meam
Illustre stelle viam meam.
Aspectu illo glorior
Dum capit nox diem.
Rozejrzałam się po pokoju. Teraz
wyglądał inaczej, w oknach wisiały białe firany, nie różowe jak kiedyś, łóżko
przykryte było jednolitym prześcieradłem, wcześniej fioletowym w kolorowe
misie. Wydawało mi się, że rodzice na siłę próbowali uzmysłowić mi, że nie
jestem już małą dziewczynką, jakbym tego nie wiedziała. Co prawda, za zmianę
koloru byłam im wdzięczna, nie zniosłabym jednego dnia w poprzednich ścianach,
ale żeby od razu wieszać suknie wieczorowe w mojej szafie („tak nieelegancko
się ubierasz Ell, mogłabyś raz na jakiś czas założyć coś dorosłego”) i przypinanie dziesięciu karteczek na tablicy korkowej („szukaj pracy, Eleanor! Rozumiemy naukę w
ciągu roku, ale w wakacje mogłabyś zrobić coś pożytecznego!”) było chyba
lekką przesadą.
Na środku pokoju położyłam moją wielką
torbę podróżniczą. Miałam zabrać się za rozpakowywanie jej od razu po
przyjeździe, ale wolałam najpierw wybrać się na wycieczkę po miasteczku.
Wyjęłam
z bagażu drobne, na wszelki wypadek, sprawdziłam czy w kieszeni mam paczkę
papierosów i zbiegłam po schodach. Zajrzałam do kuchni, gdzie spodziewałam się
zastać rodziców. Mama piekła moje ulubione ciasteczka owsiane, a tata pracował
przy komputerze, co chwila mrucząc niezrozumiale pod nosem.
-
Wybierasz się gdzieś? – zapytała mama.
-
Przejdę się – powiedziałam, zakładając kurtkę dżinsową. W tej części kraju jest
zimno, nawet w lato, zdecydowanie nie odpowiadało mi to. Wyszłam z domu, nie
czekając na pożegnanie ze strony rodzicielki. Cały czas miałam jej za złe, że w
tak wczesnym wieku wysłała mnie do college’u, a, co gorsza, musiałam zostać tam
do ukończenia dziewiętnastego roku życia.
Wyjęłam
z kieszeni papierosy, zapaliłam jednego i przechadzając się pośród domów,
napawałam się zachodem słońca. Dzisiaj był wyjątkowo ładny. Z dzieciństwa
pamiętałam, gdzie znajduje się centrum miasteczka, bez problemu do niego
dotarłam. Weszłam do jednej z nowo otwartych kawiarni i zamówiłam kawę. Nie
musiałam długo czekać. Już po kilku minutach jedna z kelnerek przyniosła mi
pełną filiżankę. Dziewczyna przyjrzała się mi, nie poznawałam jej, choć
pamiętałam kilka twarzy z dzieciństwa. Spodziewałam się, że usiądzie przy moim
stoliku i rozpocznie rozmowę, w mieście, gdzie znajduje się mój college to
byłoby zupełnie normalne, ale tutaj widocznie nie.
Zaczerpnęłam
łyka ciepłego napoju i wyjęłam paczkę papierosów. Tak, zdecydowanie za dużo
palę.
-Tu
nie można palić. – Usłyszałam za sobą głos, z pewnością należący do mężczyzny.
– Nie wiedziała pani?
-
Nie zauważyłam nigdzie tabliczki z zakazem – powiedziałam, odgarniając pukle
rudych włosów z czoła.
-
Myślałem, że jest to oczywiste. – Spojrzał na mnie z ciekawością, po czym odszedł
na zaplecze. Widocznie nie chciał kontynuować dyskusji, strasznie tęskniłam za
rozmowami, z kimkolwiek. Byłam prawdziwą gadułą, więc ucieszyłam się, kiedy
wreszcie ktoś zwrócił na mnie uwagę na trochę dłużej. Tym ‘kimś’ była
dziewczyna, całkiem ładna. Blondynka z zielonymi oczami, pomimo widocznych
kilku kilogramach nadwagi miała w sobie „to
coś”. Usiadła na krześle obok mnie.
-
Jesteś nowa? – spytała. Uśmiechnęła się, miała w sobie naprawdę dużo uroku
osobistego.
-
Można tak powiedzieć. – Odwzajemniłam uśmiech. – Przyjechałam na wakacje, do
rodziców.
-
Elizabeth Sam – podała mi ręka.
-
Eleanor Nixon – przedstawiłam się. Cieszyłam się, że nie spędzę dwóch miesięcy
siedząc w domu i czytając książki.
-
Nixon, Nixon, coś kojarzę. No nic, może wpadłabyś dzisiaj do mnie? Zaprosiłam
paru znajomych, myślę, że chętnie by cię poznali. – A więc impreza, mówiąc
prościej. Kiwnęłam głową, zgadzając się. Elizabeth powiedziała, o której mam
przyjść i, na serwetce, narysowała dokładną mapę miejscowości, zaznaczając jej
dom. Pożegnałyśmy się dość wylewnie jak na pierwsze spotkanie – uściskała mnie,
jak najlepszą przyjaciółkę.
Dopiłam
szybko kawę, ubrałam kartkę i wyszłam z kawiarni. Uśmiechałam się, kiedy
przechodząc poznawałam twarze z dzieciństwa, szkoda, że nikt z nich mnie nie
kojarzył. Byli tak zapatrzeni w siebie, w swoje najważniejsze na świecie sprawy, że w sumie mnie to nie zdziwiło.
Dojście
do domu zajęło mi dziesięć minut. Weszłam do ogródka i usiadłam na ławce w
altance. To zdecydowanie moje ulubione miejsce do czytania książek, choć rzadko,
kiedy mama wstawiała tam ławkę, zwykle siadałam na parapecie. Miejsce do
siedzenia oznaczało jedno – gości. Rozczaruję ich, kiedy powiem gdzie się
wybieram dzisiaj wieczorem. Zawsze, kiedy przyjeżdżałam rodzice urządzali małe
przyjęcia dla znajomych, na samym początku to ja byłam główną atrakcją. Mówili
jak bardzo urosłam, jak schudłam, zwykle to krytykowali mówiąc, iż niedługo
zniknę. Prosili, abym dla nich zatańczyła czy pochwaliła się wiedzą ze świetnie
zdanych sprawdzianów. Potem dawali mi spokój, zajmując się swoimi sprawami. Dzisiaj
miałam szansę ominąć ten nieszczęsny rytuał, o ile rodzice wypuszczą mnie z
domu.
Miałam
zamiar wyjąć książkę z torby, jednak mama, która weszła do wnętrza altanki
skutecznie odebrała mi chęć na czytanie.
-
Jeszcze nie gotowa? – zapytała.
-
A na co? – odpowiedziałam, udając zaskoczenie.
-
Dzisiaj wieczorem przychodzą państwo Sam. – Uśmiechnęła się.
-
Niestety mamo, muszę cię zasmucić. Wychodzę. – Odwzajemniłam uśmiech,
spodziewając się smutnej miny rodzicielki. Nie myliłam się.
-
No cóż, dobrze. – Zdziwiłam się. Żadnego przesłuchania? Pozostaje mi się tylko
cieszyć.
Poszłam
do mojego pokoju. Otworzyłam szafę, zastanawiając się, co na siebie założyć.
Elizabeth powiedziała, że zaprosiła kilku znajomych, więc zdecydowałam się na
kameralny strój – kwieciste body, krótkie spodenki i beżowy sweter. Co prawda,
miałam w szafie kilka sukienek, odpowiednich na tego typu okazje, ale to miało być
kameralne przyjęcie, nie impreza. Włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone;
moje długie, sięgające prawie do pupy, rude loki lepiej prezentowały się
rozpuszczone, o ile nie oklapną. Jeszcze czarne, skórzane conversy i voilà. W tym stroju, chociaż nie miałam
obaw, że tata nie wypuści mnie z domu.
Pokój
zamknęłam na klucz, na wszelki wypadek. Przejrzałam się w lustrze, wyglądałam w
porządku, przynajmniej moim zdaniem. Zeszłam po schodach, pożegnałam się z
rodzicami, słuchając rad, co do godziny powrotu („moim zdaniem najlepiej
byłoby, gdyby jakiś chłopak cię odprowadził, to najbezpieczniejsze wyjście”).
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, po czym wyszłam z domu.
Sprawdziłam
czy w prawej kieszeni spodenek mam serwetkę z mapą, rozrysowaną przez
Elizabeth, na całe szczęście, była tam. Wyjęłam ją i podążyłam narysowaną
ścieżką.
Minęłam
wielki młyn, kiedyś centrum miasteczka, teraz zapomniany śmieć, zabawka dla
odważnych dzieci. Swoja drogą to ciekawe jak szybko człowiek potrafi zmienić
swój punkt widzenia. Dlaczego? Ma ciekawsze rzeczy do zrobienia, ciekawsze
zajęcia i nie przejmuje się tym, co było wczoraj. Znałam właściciela tego
młyna, uwielbiałam go, kiedy była małą dziewczynką, umarł trzy lata temu. Miał
trójkę dzieci, dawniej żonę, którą przeżył, zginęła w wypadku samochodowym. To
dziwne, że żaden z jego dwóch synów nie odbudował się, nie zadbał o ukochane
miejsce nieżyjącego ojca, o miejsce swojego dzieciństwa.
Zdawało
mi się, że jestem już na miejscu. Duży dom, piękny ogródek. W sumie jedyne
zamieszkane miejsce w okolicy. Usłyszałam głośną muzykę, a miało być tylko
kameralne spotkanie. Zobaczyłam dziewczynę i chłopaka, całowali się na ganku.
Zauważyłam jak była ubrana. Kompletne przeciwieństwo do mnie i nie mówię tylko
o ostrzyżonych na chłopaka włosach. Miała na sobie długą czerwoną sukienkę i
około trzynastocentymetrowe szpilki. Podjęłam szybką i, moim zdaniem, rozsądną decyzję:
zmywam się. Obróciłam się i zrobiłam jeden krok w stronę mojego domu, kiedy
zobaczyłam trzy osoby – jedną kobietę i dwóch mężczyzn.
Podeszli
do mnie bliżej. Poznałam Elizabeth, choć wyglądała nieco inaczej – czarna
spódniczka przed kolano, biała bluzka i czarne balerinki. Mężczyźni stojący obok
niej, byli, no cóż, przystojni. Jeden z nich miał brązowe włosy i czarne,
głębokie oczy. Drugiego znałam, spotkałam go w kawiarni. Pan
tu-nie-można-palić. Przyjrzałam mu się dokładniej, był blondynem o niebieskich
oczach. Teoretycznie nic specjalnego, ale praktycznie – dziwiłam się, że nie
trzyma nikogo za rękę. Oboje ubrani byli normalnie,
co poprawiło mój humor.
-
Zapomniałaś czegoś? – zapytała Liz. Machnęłam przecząco głową. „Tylko chciałam uciec” pomyślałam. –
Matthew Freeman, Scorpius Malfoy.
Uśmiechnęłam
się w duchu. Scorpius? Kompletnie do niego nie pasowało, ale co ja tam wiem? Przedstawiłam
się, klnąc cicho w duchu. Nie uda mi się teraz uciec, choć właściwie, jakby się
postarać…
-
Mówiłaś, że zaprosiłaś paru znajomych. – Nerwowo przystawałam z nogi na nogę.
-
No, bo zaprosiłam tylko kilku, ale oni zaprosili następnych kilku i… no wiesz
jak to jest. – Tak wiedziałam. Tylko nie pomyślałam, że w tym małym miasteczku
takie coś jest w ogóle możliwe, gdzie ci ludzie mieszkają?
Ruszyliśmy
w stronę domu Elizabeth. Po drodze przedstawiła mnie kilku osobom. Blondyn
gdzieś się ulotnił, zniknął. Wychodząc z domu zapomniałam o jednym szczególe –
zimno. Kompletnie zapomniałam, że tutaj nawet lipcowe wieczory są porównywalne
do październikowych. Zaczęłam szczękać zębami.
-
Chłodno? – zapytała Zielonooka. – Matthew! Daj Eleanor swoją bluzę z kapturem,
nie przywykła jeszcze do naszych nocnych upałów.
Chłopak
podszedł do mnie i wykonał polecenie. Uśmiechnął się i gestem wskazał na duży
odtwarzacz do muzyki.
-
Zatańczysz? – Podał mi dłoń. Kiwnęłam lekko głową, przerażało mnie jedna to, że
nie umiem tańczyć tak jak oni. Dotychczas chodziłam na imprezy organizowane
przez moje koleżanki, a tam wszyscy tańczyli to, czego uczyli nas w szkole. Nie
miałam pojęcia o tańcu niczym z wesela z remizy strażackiej.
Na
moje szczęście zmienili nutę, nie leciało głośne disco polo, ale wolne My Heart Will Go On Celine Dion.
Delikatni chwycił mnie za biodra, ja położyłam ręce na ramionach, kołysaliśmy
się w rytm muzyki.
-
Elizabeth to twoja dziewczyna? – zapytałam.
-
Siostra. – Zarumieniłam się delikatnie, na co on uśmiechnął się uroczo. – I do
tego bliźniaczka.
-
Nie widzę podobieństwa – powiedziałam, właściwie palnęłam.
-
No bo nie ma. – Roześmiał się.
Resztę
piosenki przetańczyliśmy nie zamieniając więcej słowa. Po zakończeniu
podziękował mi za taniec i odszedł. Znalazłam w tłumie Liz, poprosiłam ją o
wejście do domu, tam było mniej osób.
-
Mogę w ciebie zapalić? – zapytałam.
-
Jak mnie poczęstujesz – oczywiście. – Usiadła na blacie, poszłam w jej ślady.
Wyjęłam papierosy.
-
Czemu nie mówiłaś, że Matthew to twój brat? – zapytałam.
-
A co, myślałaś, że chłopak? – Zaczerwieniłam się. – Uznałam, że to nie istotne,
a poza tym tutaj, w miasteczku, wszyscy to wiedzą. Myślałam, że ty też.
Nocujesz u mnie czy wracasz do domu?
Zdenerwowałam
się. Kompletnie zapomniałam o prośbach rodziców.
-
Jezu, która godzina? – Miałam nadzieję, że nie za późno, nie lubiłam widoku
płaczącej matki, który zdarzał się za każdym razem, kiedy wracałam, choć trochę
po ustalonym czasie powrotu.
-
Pierwsza. – Uśmiechnęła się. – Wiem, co to znaczy mieć przewrażliwionych
rodziców. A właśnie, moi dzisiaj się wybrali do was na kolację. Wzięli Whisky,
więc możesz u mnie nocować, nie sądzę, aby komukolwiek z nich spieszyło się do
zobaczenia swoich dorosłych córek.
-
Masz rację. Zostanę. – Odeszłam, w poszukiwaniu Mata. Tańczył z wyższą od niego
blondynką, więc zostawiłam go w spokoju i rozejrzałam się za innym
towarzystwem. Na fotelu naprzeciwko siedział Scorpius. Podeszłam do niego i
usiadłam na oparciu od siedzenia. Bez słowa podał mi puszkę z piwem. Wzięłam.
Siedzieliśmy
tak z pół godziny. Bez słowa wpatrując się przed siebie. Minęły kolejne minuty;
co jakiś czas popijaliśmy alkohol. Chwilę później przed nami stanęła bardzo
ładna dziewczyna. Nachyliła się i szepnęła coś do ucha Scorpiusowi. Kiedy
skończyła mówić, wstał i poszedł z nią do pokoju.
Elizabeth
przyszła i usiadła na opuszczonym przez Mężczyznę fotelu. Chciała sprawdzić jak
się bawię.
-
Poszedł z Emilią? – zapytała. Wstrząsnęłam ramionami. – Są przyjaciółmi, ale
mają mało czasu na rozmowy, na każdej imprezie zmykają, aby porozmawiać. Za
jakiś czas powinien wrócić.
Ponownie
wstrząsnęłam ramionami. Niech robi co chce. Nie obchodzi mnie to.
Liz
odeszła, jednak nie na długo. Po chwili wróciła, prowadząc za sobą Matthewa.
Uśmiechnął się, podał mi rękę. Resztę nocy spędziliśmy razem, na przemian
tańcząc, pijąc i co jakiś czas paląc. Czułam się szczęśliwa, nawet nie wiecie
jak bardzo. Poszliśmy spać najpóźniej (w sumie – najwcześniej, bo o ósmej rano)
ze wszystkich gości. Ostatnie tańce odbyliśmy bez muzyki, nie przeszkadzało nam
to. Usnęliśmy na kanapie. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam przed zaśnięciem był
cicho chrapiący w fotelu naprzeciwko nas Scorpius Malfoy.
~*~*~*
Nie lubię tego rozdziału. Pewnie jest masa błędów, bo nie zbetowany, więc wytykajcie - będę wdzięczna. Dziękuję za komentarze pod prologiem! Nie zabijcie mnie za beznadziejną Eleanor! W następnych postach jej charakter jest ciekawszy. :D
Ferie się skończyły, a ja mam siedem rozdziałów. Chyba nie jest najgorzej. :)
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńNo, racja, trochę błędów jest :) Myślę, że nie potrzebujesz do poprawy bety, bo są to tylko brakujące przecinki :)
I tu się z Tobą zgodzę - na razie charakter Eleanor jest taki sobie. To dopiero pierwszy rozdział i mam nadzieję, że wszystko się rozkręci. Mam takie wrażenie, że w rozdział jest taką kartką z pamiętnika nastolatki, żyjącej w naszym mugolskim świecie. Oby to się zmieniło :)
Jakoś tak nie bardzo lubię rodziców głównej bohaterki. Wydają się tacy zadufani w sobie. Nie wiem, czy o taki efekt Ci chodziło, ale ja odebrałam ich właśnie w taki sposób.
Ogólnie to nie jest źle, mam tylko nadzieję, że wytrwasz jak najdłużej, żebyśmy mogli poznać całą historię Eleanor. Bardzo lekko czytało mi się ten rozdział, więc na pewno zostanę na dłużej :)
Całuję, A.
jeszcze-o-nas.blogspot.com
Ogólnie Eleanor ma być nieco denerwująca, nieco rozpieszczona. Jak na razie Eleanor jest przekonana, że żyje w świecie mugolskim. W drugim pojawi się trochę magii. Rodzice będą nieco dziwni, ale to wyjaśni się gdzieś w połowie.
UsuńCieszę się i dziękuję. :)
Ogólnie kilka błędów jest, ale to drobiażdżki, ale ten jeden... "Mogę w ciebie zapalić?" - tak bardzo genialne! :D
OdpowiedzUsuńEj, byłam w szoku, jak wyczytałam nazwisko Malfoy! Na dodatek Scorpius! Serio, kompletnie nie spodziewałam się, że to będzie o tematyce HP! Proszę ja ciebie... Scorpius wydaje się być bardzo ciekawą postacią, dość enigmatyczną. Nie czuli się niezręcznie siedząc tak obok siebie nie zamieniwszy ani słowa? Hm... Tak czy siak lubię Elizabeth. Może to mylne wrażenie, ale jednak wydaje się być naprawdę spoko. No i Matthew - już teraz go uwielbiam! :3 Ach, niech się w sobie zakochają, niech będą razem... choć wiem, że zapewne plany pokrzyżuje Scorpius, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że to tylko epizodyczna postać... ;) No nic, czekam na nexta (wcią zliczę, że zajrzysz też do mnie) i pozdrawiam! :D
Witam serdecznie, Trochę zszokował mnie charakter Eleanor, ale to dobrze, że nie wzorujesz się na innych ;D
OdpowiedzUsuń