sobota, 1 marca 2014

Rozdział III

Przepraszam za opóźnienie, ale kompletnie nie miałam czasu. Już powoli zaczyna się magia. ^^ Wiem, że pewnie nadal nie podoba Wam się charakter Eleanor, ale z każdym rozdziałem jest (chyba) lepiej. Aha, El jest bardzo niecierpliwa, drażliwa i ogólnie łatwo się denerwuje, lubi sobie pokrzyczeć stąd jej zachowanie podczas rozmowy z Potterem.
Ciągle bez bety, ale chyba niedługo to się zmieni. ;)
Z dedykacją dla (jedynych) czytelniczek - A., Meth i Another. Dziękuję, że czytacie i komentujecie. :* I oczywiście dla Yass za przecudny szablon (dzisiaj go do końca ogarnę :)).

~*~*~
Cantate vitae canticum
Sine dolore actae
Dicite eis quos amabam
Me nunquam obliturum
Nadeszła końcówka czerwca. Liście stały się jeszcze bardziej zielone, robiło się cieplej, a na błękitnym niebie coraz trudniej było odnaleźć, choć jeden obłok. Dorośli wyczekiwali niecierpliwe nadchodzącego urlopu, a dzieci biegały po miasteczku, korzystając z nieobecności rodziców. Emeryci siedzieli na ławeczce jedynego skwerku w okolicy, przeklinając hałaśliwe bachory, nieodpowiedzialnych rodzicieli oraz wszystko, co żywe w obrębie kilkunastu metrów.
Minęło kilka dni zanim rodzice przestali patrzeć na mnie zabójczym wzrokiem za każdym razem, kiedy zapytałam się o możliwość wyjścia. Ostatecznie udobruchałam ich przygotowaniem śniadania do łóżka i obiecania, że w sobotę, kiedy przyjdą goście, będę obecna w domu. To już jutro. Szkoda, bo chciałam wpaść do Julii, która zaprosiła mnie do siebie na maraton filmów Stephena Kinga. Przełożyłam to na następny tydzień, a piątek postanowiłam wykorzystać na odwiedziny u Elizabeth, dawno jej nie widziałam. Ani jej, ani Matthewa.
Nie zadzwonił do mnie, choć podałam mu mój numer. Myślałam, że będzie mi smutno, że poczuję pustkę czy coś w tym stylu, ale machnęłam na to ręką.
Ubrałam się i choć termometr wskazywał dwadzieścia pięć stopni w cieniu, wzięłam ze sobą parasolkę, pamiętając o zmienności pogody w tej części kraju. Wyszłam z domu, jak zwykle bez pożegnania i ruszyłam znaną mi ścieżką w stronę domu El. Miałam skręcić w stronę młyna, ale ostatecznie stwierdziłam, że przejdę się nieco dłużej, wybrałam ścieżkę, którą szłam ostatnio ze Scorpiusem. Szłam dziesięć minut prosto, krocząc niewidzialną ścieżką. Weszłam do ciemnego lasu, zapominając, że miałam iść skrajem, aby dotrzeć na polanę.
Szłam coraz głębiej, robiło się coraz ciemniej. Zaniepokojona rozejrzałam się, zdałam sobie sprawę z popełnionego błędu. Już chciałam zawrócić, kiedy usłyszałam głosy. Choć teraz wiem, że to było głupie i nieodpowiedzialne, wtedy ciekawość wygrała z rozumem. Podeszłam trochę bliżej i zobaczyłam dwie osoby: Scorpiusa i nieznanego mi mężczyznę. Nie słyszałam słów, więc starałam się podejść bliżej, ale gałąź zdradziła moją obecność. Obejrzeli się i zobaczyli mnie.
- Nixon? – zapytał Scorpius. – Co ty tutaj robisz? – Podniósł brew do góry. – Podsłuchujesz?
- Zgu-bi-łam się – wyjąkałam zawstydzona.
- Zgubiłaś się?
- To właśnie powiedziałam – prychnęłam.
- A dokąd się wybierałaś?
- Nie PANA interes – powiedziałam, wyraźnie podkreślając słowo „pan”. – Szłam do Elizabeth.
- Dłuższą drogą. Chciałaś powspominać? – Zastanawiałam się czy to pytanie, czy twierdzenie.
- Oczywiście. Uwielbiam wspominać PRZYJEMNE spacery z MIŁYMI…
- I przystojnymi – przerwał mi. Chyba uwielbiał się ze mną droczyć.
- …mężczyznami – dokończyłam, udając, że jego uwagi nie dosłyszałam.
- Nixon? Eleanor? – do rozmowy wtrącił się kruczowłosy.
            - Tak – potwierdziłam. – Jeśli można spytać, kim pan, do cholery, jest?
            - Spokojnie. – Jego wolny i cichy głos zaczął irytować mnie bardziej niż dialog z Malfoyem. – Harry Potter. Jestem przyjaciele…
            - Nie pozwalaj sobie, Potter. – Scorpius oprał się o drzewo i patrzył na nas drwiąco.
            - Znajomym Scorpiusa – poprawił się.
            - Nic mi to nie mówi – rzekłam zdezorientowana.
- Jak to? – zwrócił się w stronę Blondyna. – Nic jej nie mówiłeś?
- Nie. I nawet nie próbuj – syknął.
- O co chodzi? – dopytywałam się. – Czegoś nie wiem? Coś z moimi rodzicami, z Elizabeth, z Matthwem?            
- Ten chłopak nie ma z tym nic wspólnego – mruknął Scorpius. – I masz go w to nie mieszać, zrozumiałaś?
- Jak to, nie powiedziałeś jej?! Minerwa będzie zawiedziona twoim zachowaniem, Malfoy. Od początku mówiłem, że nie jesteś odpowiedni do tego zadania. – Jego senny głos stopniowo przeradzał się w krzyk. – Wiedziałem, że nie podołasz. Jesteś idealną mieszanką swojego ojca i matki. Parszywy…
- Nie mieszaj w to ich, bo wyjmę coś, czego ona nie może widzieć.
- MOGĘ SIĘ DOWIEDZIEĆ, O CO CHODZI? – krzyknęłam z całych sił, produkując echo, które poniosło się po całym lesie.
- Nie możesz, przepraszam. – Jego wyczerpany głoś i użycie „magicznego słowa”, uświadomiło mi, że sprawa jest poważna. – Jeszcze nie teraz. Choć, odprowadzę cię do Sam. Muszę pogadać z jej bratem.
- Tylko go nie pobij – odwarknęłam i wolnym krokiem, ruszyłam za nim. W tamtym momencie dziwiłam się sobie, że rano byłam taka zadowolona z przyjazdu do rodziców. „Scorpius to potwór, dziwak” – myślałam.
Przepuścił mnie w drzwiach, dżentelmen.
Elizabeth stała w kuchni, gotowała obiad. Chyba jej głównym zainteresowaniem było właśnie przygotowywanie potraw, bo już drugi raz zastałam ją w tym pomieszczeniu, podczas tak krótkiej znajomości. Przywitała mnie, znowu bardzo wylewnie (tym razem „obcałowywując” mnie w oba policzki) i zawołała Mata. On nie był już tak bardzo ucieszony na nasz widok. Najpierw wydawał się zaskoczony, potem delikatnie uśmiechnął się, a na końcu zachmurzył. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Gołąbeczki? – zapytał sucho.
- Nie zazdrość, Sam. Choć, faktycznie, masz, czego – stwierdził, lustrując mnie od dołu do góry, pomijając wyłącznie oczy. Zaczerwieniłam się. Zresztą tak samo jak Matthew. Zrobił zdecydowany krok w stronę Mata, aby uniknąć bójki złapałam go energicznie za rękę. Scorpius uniósł lekko brew, jak zdążyłam zauważyć, to takie jego irytujące przyzwyczajenie. Tak samo jak poczucie wyższości, pogarda i maska na twarzy. Gra.
- Słodko – powiedział cynicznie. Rzuciłam cierpkie spojrzenie w jego stronę, na co on prowokująco się uśmiechnął. Gra. Nie daj się sprowokować, nie daj mu tej satysfakcji – powtarzałam w myślach. – I co, Eleanor, nic nie zrobisz?
Zrobiłam. Chwyciłam jeszcze pewniej dłoń Mata i zaciągnęłam go w stronę, jak mi się wydawało, jego pokoju. Zamknęłam nas na klucz.
- To twój pokój? – Rozejrzałam się. Na to wyglądało, łóżko było zaścielone, ale „byle jak”, na podłodze walały się ubrania, a ściany były całe w plakatach. Kilka poznałam, głównie zespołu piłkarskie. Jednak najbardziej zdziwiła mnie ramka, a właściwie zdjęcie, leżące na biurku. Ruszało się, ale to łatwo wytłumaczyć, pewnie ramka elektroniczna, bardziej zaskoczyła mnie osoba na zdjęciu – to byłam ja. – Skąd to masz?
- Nieważne. – Podszedł i schował zdjęcie do szafki. – Tak, to mój pokój. Po co tu przyszliśmy?
- Bo miałam już zamiar bicia Malfoya, ledwo się powstrzymałam.
- To czemu mi to udaremniłaś?
- Nie powiem, obrazisz się. – Na widok jego „psich” oczu złamałam się. – Ale żebyś potem nie miał do mnie pretensji. Pokonałby cię.
Trochę się nachmurzył, ale nic nie powiedział. Usiadłam na parapecie i wyjrzałam przez okno. Miał doskonały widok na las i skwerek. Tego drugiego mu nie zazdrościłam. Już wolałam słyszeć codziennie warczące samochody, mieszkając w Londynie, niż widzieć te wstrętne emerytki patrzące prosto na twoje okno. Jednak spostrzegłam coś, co skutecznie odwróciło moją uwagę od zapyziałych kobiet. Kot. Ten sam, co wczoraj. Schizofrenia. Rozdwojenie jaźni. Halucynacje. Uspokoiłam siebie w duchu, jeśli wszystko dzieje się w mojej głowie, potrafię to łatwo unicestwić. Zamknęłam na chwilę oczy i policzyłam od dziesięciu w dół, otworzyłam oczy i rozejrzałam się, kota nie było, ale Matthewa również. Drzwi zostawił otwarte.
Usłyszałam, że są w salonie. Podniecone głosy, wyraźnie dyskutowali zaciekle. Podeszłam najciszej jak umiałam, tym razem pod nogami nie miałam żadnych gałęzi, na szczęście. Usłyszałam cichy szloch Elizabeth i trzy podekscytowane męskie głosy. Teraz przemawiał Scorpius, jednak na chwilę ucichł i spojrzał w stronę drzwi. Wiedział, że tam jestem. Ale jak? Gestem zaprosił mnie do wejścia.
- Uspokój się – rzucił w stronę Liz. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale zgodnie z rozkazem, opanowała płacz. Denerwowało mnie to, że o niczym nie wiedziałam. Wokół mnie wszyscy szeptali zaciekle, ale ja przynosiłam milczenie. Tak jakby… spiskowali.
- Jak chcecie mogę pójść.
- Nie ma takiej konieczności, ale jak bardzo chcesz…
- Zamknij się, Malfoy. – To była Eli. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie. – Już… wszystko w porządku, Eleanor. Skończyliśmy rozmawiać. Chcesz obiad? Przed chwilą skończyłam robić, wydaje mi się, że jest naprawdę dobry.
Pokiwałam przecząco głową, patrząc na wszystkich podejrzliwie. Działo się coś dziwnego, choć jeszcze nie wiedziałam co.
- Ale ja bym zjadł. – Niebieskooki uśmiechnął się delikatnie w moją stronę. Spojrzałam na Mata. Był wyraźnie wzburzony. Przygryzał dolną wargę, jego głębokie oczy rozglądały się po pokoju zaniepokojone. Jeszcze go takiego nie widziałam. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, trąciłam delikatnie wyciągniętą rękę, a kiedy zwrócił na mnie uwagę, końcówki moich warg drgnęły pocieszająco. Spojrzał na mnie i pokiwał przecząco głową. Zmarszczyłam czoło.
- Ja też jestem głodny – po raz pierwszy odezwał się trzeci mężczyzna. – Nie jadłem śniadania. A ten twój kurczak w curry pachnie bardzo zachęcająco. – Poklepał się po brzuchu.
Przeszliśmy do kuchni. Znowu było nas więcej niż krzeseł, więc postąpiłam jak na imprezie – usiadłam na kolanach Matthewa. Objął mnie delikatnie w pasie. Starałam się unikać dwuznacznych spojrzeń Scorpiusa.
Elizabeth podała wszystkim spory talerz wypełniony po brzegi jedzeniem. Kurczak curry, ryż i surówka to zdecydowanie połączenie, które wręcz uwielbiam. Pomimo wcześniejszego przeczącego kiwania głową, zjadłam wszystko szybciej od pozostałych. Zrobiło mi się głupio, przypominając sobie słowa nauczycielki tańca: jemy powoli, trzy razy wolniej od innych. Właśnie dlatego przerwa obiadowa zawsze trwała u nas dwie godziny.
Rudy mężczyzna westchnął i podał gazetę Scorpiusowi. Spojrzał na mnie i mruknął pod nosem:
- Eleanor, jesteś sławna. Gratulacje.
- O co ci chodzi? – zapytałam zaciekawiona. – Znowu czegoś nie mogę wiedzieć?
- Tak jakby. – Jego wzrok wyrażał… emocje. Chyba po raz pierwszy widziałam w tych przeraźliwie niebieskich oczach zażenowanie. – Chyba na nas już pora.
Wstał od stołu i gestem przywołał mnie do siebie.
- No już, Nixon, nie ma czasu na twoją dziecinadę – mruknął, widząc moje wahanie, nie chciałam dać się traktować jak pies. – Musimy się śpieszyć.
Jego poważny ton, w którym prawie nie dało się usłyszeć jadowitości przekonał mnie i ostatecznie poszłam za nim.
~*~*
Przystanęliśmy dopiero na polanie. Przez całą drogę usilnie ignorował moje pytania, teraz też starał się to zrobić. Chwyciłam go mocno za nadgarstek. Najpierw wydawał się zaskoczony, potem przywrócił na twarz maskę i wyrwał się mi. Oparł się o drzewo przy stawie, ja usiadłam na wilgotnej trawie, wpatrując się w błękitną wodę.
Nie odzywaliśmy się, ani on, ani ja. Ja nie miałam pojęcia co powiedzieć, choć przez całą drogę usta mi się nie zamykały, on czekał na mój pierwszy krok. Spędziliśmy tak sporo czasu, kiedy przypomniałam sobie i tatuażu na wewnętrznej stronie ręki. Wstałam szybko, spojrzał na mnie lekko zaniepokojony. Chwyciłam jego rękę i pospiesznie przeczytałam:
Time waits for no-one
So do you want to waste some time
Oh, oh, tonight?
Don't be afraid of tomorrow
Just take my hand.
Zdziwiona puściłam go, a przez jego twarz przeszedł cień uśmiechu.
- A co, myślałaś, że Mroczny Znak? – Spojrzałam na niego pytająco. – Nieważne, i tak nie zrozumiesz.
Wiedząc, że rozmowa się rozpoczęła, zmusiłam mózg do pracy, do wynalezienia i zadania pytań.
- Po co tu przyszliśmy?
- Mi dostało się nieprzyjemne zadanie wyjaśnienia ci wszystkiego, ale uważam, że to jeszcze nie czas. Od sześciu lat ukrywaliśmy przed Tobą prawdę, myślę, że jesteś w stanie poczekać jeszcze te kilka dni. Wydaje mi się jednak, że mogę wyjaśnić ci kilka spraw pobieżnie zanim przejdę do sedna. To będzie tak jakby przygotowanie, może sama wcześniej zrozumiesz. Albo poprosisz rodziców o wyjaśnienie, choć nie radziłbym ci, to ich raczej zdenerwuje, a mnie i członków Zakonu Feniksa rozerwą na strzępy, a to nie będzie ani dla ciebie, ani dla mnie zbyt przyjemny widok. Chodzi o to, że istnieją dwa światy. Zwykły i, hm, niezwykły. Ty należysz do niezwykłego jeszcze bardziej niż ja, Potter czy Weasley. Skrywana tajemnica nie będzie dla ciebie bynajmniej szczęśliwa, bo wiąże się z mrokiem, nieszczęściem, ale to ty musisz stawić temu czoła. Sama bądź ze mną, później wybierzesz.
- Co? Nic nie rozumiem. Szydzisz sobie ze mnie, żartujesz, prawda?

Nie odpowiedział, odszedł, a ja znowu zostałam sama. Sama pośród mroku. 

7 komentarzy:

  1. Dla mnie?! Dziękować ;D
    Co do rozdziału to wyszedł ci po prostu świetnie,
    Jest tak ciekawy, że mam ochotę cię zabić, za jego koniec.
    No nie mogłaś nam coś więcej zdradzić?!
    Dobra już się uspokajam ;D
    Dodaj nową notkę, bo mnie będzie zżerać ciekawość ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku dziękuję serdecznie za dedykację. W życiu bym się jej nie spodziewała, a poza tym, czytanie Twojego opowiadania to sama przyjemność :). Muszę dodać, że masz obłędny szablon. Widziałam go wcześniej na stronie Yass, ale nie wiedziałam, jak się prezentuje - okazuje się, że świetnie :)
    Bardzo spodoał mi się dialog między Scorpiusem i Eleanor. Nie podobało mi się jednak (i tu Cię pewnie zaskoczę) zachowanie Scorpiusa względem Harry'ego. Trochę wydaje mi się nieprawdopodobne, że młody Mafloy odzywałby się tak do Pottera, zwłaszcza, że między Wybrańcem a Draconem po wojnie nie było żadnych spięć. Dlaczego miałyby być między Harrym i Scorpiusem?
    Zdezorientowałam się w pewnym momencie - najpierw Eleanor i Scorpius byli w lesie, a za chwilę w kuchni Elizabeth? Uznam, że to wypadek przy pracy i chwilowa dezorientacja autorki :)
    Dobrze by było, gdybyś miała betę, bo wyłapałam kilka literówek i braków przecinków :) Sama korzystam z pomocy bety i szczerze polecam :)
    Dobra, dosyć marudzenia :)
    Pomimo tych małych niedociągnięć, rozdział mi się spodobał. Lekko się czyta, wszystko opisujesz w ciekawy sposób. Zaczynam powoli lubić Eleanor - jest zagubiona, dlatego tak reaguje. Wszyscy wokół niej spiskują, coś szepczą, a ona biedna nie wie, co się dzieje. W ogóle, robi się coraz ciekawiej. Powoli, subtelnie wplatasz w akcję magię i to mi się tak podoba, że nie mogę doczekać się kolejnych części :)
    Kurczę, nie wiem, co jeszcze napisać. Miałam tyke do powiedzenia, jak czytałam rozdział, a teraz nic nie mogę sobie jeszcze przypomnieć xD
    Pozdrawiam!
    PS Mam nadzieję, że niczym Cię nie uraziłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie jeszcze bardziej obłędny, jak w końcu go dopracuje. :D Po między starszym Malfoyem a Potterem w mojej wersji spięcie nastąpiło po kilku latach (co będzie póóóóźniej wyjaśnione) i Scorpius jest na niego zły za pewną rzecz. Tak, tak - wypadek przy pracy. :D Pierwsze rozdziały pisałam TYLKO w nocy, więc tego typu błędy logiczne co jakiś czas mogą się zdarzyć, więc z góry przepraszam! Becie w końcu odpisałam i jak dobrze pójdzie w następnym rozdziel nie będzie moich paskudnych błędów.
      Oczywiście, że nie uraziłaś. Uwielbiam Twoje komentarze. :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Witam ;D
    Na blogu http://na-przekor-przeznaczeniu.blogspot.com/ pojawił się Rozdział Trzeci.
    Serdecznie zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam ;D
    U mnie pojawił się Rozdział Czwarty
    Serdecznie zapraszam ;D
    I czekam, aż ty coś dodasz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie znowu nowość.
      Serdecznie zapraszam ;D

      Usuń
  5. AAA!!!! Supercio!!!
    Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń

Za wszelkie komentarze dziękuję!

Spam nie będzie tolerowany i zwyczajnie usuwany. Wchodzę na każdy komentujący profil z wyjątkiem tego, który zostawia link do swojego bloga.

Obserwatorzy

Layout by Yassmine