Znowu przepraszam za opóźnienia, ale nie miałam pojęcia, że już jest 19...
***
„Kiedyś
wszystkie czarne dni
Obrócimy
w dobry żart
Znowu
będziesz ufał mi”
~Varius Manx „Piosenka księżycowa”
Deszcz
cicho siąpił, pojedyncze krople uderzały w okna mieszkańców Doliny Godryka.
Gdzieniegdzie widać było mugoli, którzy trzymając w ręku parasol, przemierzali
ulice, krocząc dzielnie przed siebie i pomimo paskudnej pogody planowali
przyjemnie spędzić weekend. Czarodzieje, jako osobniki sprytniejsze, rzucali na
siebie zaklęcie odpychające deszcz, dla niepoznaki zakładali na głowy kaptury i
jak co sobotę, spotykali się na wieży w klasztorze św. Merlina, aby pograć w
Gargulce.
Scorpius
Malfoy nigdy nie podejrzewał, że zechce zaangażować się w jakąkolwiek misję na
rzecz Zakonu Feniksa, a co dopiero uczestniczyć w niej tak czynnie. Zawsze
widział siebie bardziej na miejscu wśród byłych Śmierciożerców, a nie
wypełniającego rozkazy McGonagall i pilnować jakiejś mugolki. Nie mógł
uwierzyć, że aż tak bardzo się zmienił.
On,
podobnie jak inni czarodzieje, rzucił na siebie zaklęcie Impervius i ruszył na
spotkanie w sprawie Eleanor. Dziwił się Minerwie, zaprosiła Weasleya, Pottera i
Granger, nie mieli z tą sprawą nic wspólnego, ale jako święta trójca musieli
być wszędzie tam, gdzie się coś dzieje. To doprawdy irytujące. Wiedząc, że
dzisiaj po czwartej umówiony jest wraz ze swoimi rodzicami na spotkanie, ubrał
najładniejszy (mówiąc najładniejszy, miał na myśli najdroższy, tak samo jak
jego ojciec) garnitur. Podszedł do młyna (?), rozejrzał się, czy aby na pewno
żaden mugol na niego nie patrzy, szepnął „Illuminated” i wszedł przez ogromne,
skrzypiące drzwi. Wdrapał się po schodach i przekroczył pierwsze drzwi po prawej
stronie.
Zobaczył
więcej osób niż się spodziewał. Minerwa, Hagrid, Artur, Molly, George, Percy,
Bill, Fleur, Flitwick, Kingsley – a było ich tam jeszcze więcej. Zastanawiał
się jak wszyscy się tam pomieścili. Ach,
magia.
-
Jest aż tak ważna? – palnął. McGonagall spojrzała na niego z wyrzutem.
-
Tak, Malfoy – powiedziała.
Usiadł
na krześle pomiędzy Flitwickiem a Kingsleyem, w pierwszym rzędzie, dla tych
najważniejszych.
-
Spotkaliśmy się dzisiaj, aby omówić sprawę dotyczącą Eleanor Nixon. – Wszyscy
natychmiast ucichli. – Zajmiemy się przede wszystkim ustalaniem godzin warty.
Proszę Scorpiusa, aby został na chwilę po zebraniu. Pierwszą wartę obejmie
Fleur z Billem, drugą Artur z Molly, trzecią George z Angeliną. – Blondyn
spojrzał w stronę Angeliny, której wcześniej nie zauważył. Wcale się nie
zmieniła. – Przez cały czas będę w pobliżu ja, jako animag oraz Kingsley. Jakby
cokolwiek się działo… - Malfoy wyłączył się. Tydzień w tydzień przemówienie
było dokładnie takie samo. Zmieniały się tylko warty. Jednak po raz pierwszy
kazała mu zostać. Czyżby coś zrobił? Flitwick szturchnął go lekko. – Dziękuję,
to już koniec.
Wszyscy
skierowali się w stronę drzwi, został tylko on i Minerwa.
-
Potter i Granger naciskają, abyś koniecznie jej o wszystkim powiedział – rzekła
zmęczonym głosem. – Mi też wydaje się, że już nadszedł odpowiedni moment.
Podobno wybierasz się dzisiaj z rodzicami na kolację do Nixonów? – Kiwnął
potakująco głową. – Spędź z nią trochę czasu i wytłumacz jej to wszystko. Może
zrozumie. – Westchnęła ciężko. – No dobrze, Scorpiusie, możesz iść.
Nadszedł
odpowiedni moment? Ona chyba nie wiem co mówi. Nie spędziła z tą dziewczyną
nawet pięciu minut, nie wie, że jest nieodpowiedzialna, dziecinna i… za
delikatna na taką rolę. Nie rozumie tego i nie zrozumie, dopóki jej nie pozna.
Miał zamiar zawrócić i wykrzyczeć Minerwie, co o tym sądzi, po raz pierwszy
pokazać tak głębokie emocje. Odwrócił się, ale kobiety już nie było. Zażenowany
opuścił młyn.
Musiał
się przygotować do spotkania z Eleanor.
~*~*~
Boże,
będzie nudno – pomyślałam, kiedy rodzice otworzyli drzwi i wpuścili małżeństwo
do środka. Kobieta miała ciemnobrązowe włosy i kocie oczy, których kształt
przypominał mi migdały. Mężczyzna kogoś mi przypominał. Posiadał blond włosy
szare oczy. Obydwoje mieli na twarzy wypisaną wyższość pomimo tego, że
uśmiechali się delikatnie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że skądś znam ten
wyraz.
-
Nasz syn niedługo dołączy – rzekła kobieta. – Ma teraz dużo pracy, bardzo
odpowiedzialne stanowisko.
Zauważyłam
na jej twarzy dumę. Cieszyła się z syna, a ja byłam ciekawa, kto to taki.
Rodzice
zaprowadzili gości do stołu, ruszyłam wolno za nimi. Usiadłam z boku, jak
najdalej się dało i przyglądałam się w milczeniu rodzicom. Zastanawiałam się
czy kiedy oni mówią o mnie też pieją z zachwytu. Czy mówiąc „chodzi do
College’u. Świetnie tańczy” oczy lekko świeciły? Choć przed nikim bym się nie
przyznała, zależałoby mi, aby odpowiedź brzmiała „tak”.
Z
zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Wychyliłam się, aby spojrzeć, kto przyszedł.
Zobaczyłam Scorpiusa. Zaskoczona wpatrywałam się w niego. Po chwili zdałam
sobie sprawę, że mam lekko otwarte usta, natychmiast je zamknęłam. Musiałam
bardzo tępo wyglądać.
Próbował
się uśmiechnąć, choć nie wychodziło mu to zbyt dobrze, usta wykrzywiły się w
„falę”, stał na dywanie pośrodku salonu.
-
Dzień dobry – powiedział zimnym głosem, jak mi się wydawało, do rodziców, choć
patrzył prosto w moje oczy. Usiadł koło mnie, bo akurat tam rodzice postawili
krzesło dla niego. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam. – Przepraszam za
spóźnienie, mam teraz bardzo dużo pracy.
Rodzice
kiwnęli głowami, na znak zrozumienia. Mama poszła do kuchni i wróciła z pysznie
pachnącą pieczenią, ziemniakami i surówką. To jedzenie przypomniało mi o braku
treningu. Nałożyłam sobie trochę i zaczęłam jeść. Dorosłych w tym czasie
pochłonęła rozmowa.
-
Co taka smutna? – zapytał Scorpius prosto do mojego ucha.
-
Zapomniałam dzisiaj poćwiczyć – odszepnęłam.
-
Poćwiczyć? – Uniósł jedną brew do góry. Nie do wiary, że jeszcze nikomu z tego
miasteczka o tym nie powiedziałam.
-
Tańczę – odpowiedziałam krótko.
-
Jakoś na ostatniej imprezie nie było tego za bardzo widać. – Znowu stał się tym
samym, bardzo irytującym człowiekiem co wcześniej. Kopnęłam go lekko pod
stołem, na co on uśmiechnął się drwiąco. – Słaba jesteś.
Nie
odpowiedziałam, bo w sumie nie wiedziałam co powiedzieć. Obrażona powróciłam do
pysznego mięsa. Na szczęście nie jestem wegetarianką. Przez kilka minut nie
rozmawialiśmy. Byliśmy zajęci jedzeniem, kiedy skończyliśmy, wzięłam nasze
talerze i poszłam do kuchni. Nie byłam świadoma, że za mną szedł niebieskooki.
-
Jesteś podobna do matki. – Podskoczyłam, nieprzygotowana na usłyszenie jego
głosu. Talerze prawie wypadły mi z ręki. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
-
No wiesz! – krzyknęłam. – Trzeba było uprzedzić, że idziesz za mną.
-
Masz w tym domu swój pokój? – zapytał, ignorując mnie.
-
Tak, a co? – Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni. Domyśliłam się, że idzie na
górę, aby odszukać mój pokój. Nie myliłam się. Szedł po schodach. Dogoniłam go
szybko i złapałam za rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony, natychmiast ją
puściłam.
-
Mam bałagan – wytłumaczyłam się.
-
Straszne. – Sarkazm. Znowu. Chyba muszę się zacząć przyzwyczajać, oczywiście
biorąc pod uwagę możliwość, że spędzę z nim więcej czasu. – A potwora pod
łóżkiem masz?
Pokiwałam
z pełną powagą głową. Delikatnie się uśmiechnął. Nie zważając na moje protesty,
wszedł do pokoju, poprawnie zgadując, który należy do mnie. Panował w nim
idealny porządek, wiedziałam, że tak jest, ale łudziłam się, że nieporządek go
odstraszy. Spojrzał na mnie drwiąco i położył na moim łóżku.
-
Ej! – krzyknęłam i walnęłam go mocno w głowę poduszką. Oddał mi, choć zrobił to
lżej niż ja, droczył się.
-
Nie pozwalaj sobie. – Głos i twarz wyrażały wyniosłość, ale oczy go zdradziły,
cieszył się. Usiadłam mu na nogach, ale zachowywał się jakby tego wcale nie
zauważył, ignorował to czterdziestopięciokilowe coś, co usadowiło się wygodnie.
-
Po co tu przyszliśmy? – zapytałam. Poruszył brwiami. Dwudziestojednoletni
dzieciak, bo jak to inaczej określić? Uderzyłam go jeszcze raz. Stęknął z
niezadowolenia. – A tak naprawdę? – wzruszył ramionami.
Uśmiechnął
się bezczelnie. Zastanawiałam się co pomyślą rodzice, jeśli nie wrócimy za
kilka minut. Na tę myśl poprawił mi się humor, zmartwią się. Zlękną się, ale
nie odważą się wejść do pokoju, bojąc się, że robimy niewiadomo co.
Spojrzałam na Scorpiusa, zastanawiając się czy i on ma podobne myśli, jednak
jego twarz wyrażała powagę. Zwrócił się w moją stronę.
-
Czy myślałaś o tym, co ci wczoraj mówiłem? – zapytał.
-
Stwierdziłam, że to żart. – Lekko się zarumieniłam, nie wiedząc do czego
zmierza.
-
Kretynka – mruknął pod nosem. Moje spojrzenie wyrażało głęboką obrazę.
Prychnęłam, na co on teatralnie westchnął. – A pamiętasz chociaż co ci
powiedziałem?
Pamiętałam.
Chodzi o to, że istnieją dwa światy.
Zwykły i, hm, niezwykły. Ty należysz do niezwykłego jeszcze bardziej niż ja.
-
Tak. Coś o mroku, tajemnicach czy coś takiego.
-
Kretynka – powtórzył. – Tak jak już mówiłem, istnieją dwa światy. Jeden jest
nudny, kompletnie nieciekawy. Świat, w którym ginie wyobraźnia i nie ma miejsca
na marzycieli. Ty przez całe swoje życie uważasz, że należysz do tego…
-
Moje życie nie jest nudne – protestowałam. – Jest bardzo ciekawe i…
-
Nie przerywaj mi – warknął. – Drugi świat jest interesujący o wiele bardziej.
Dzieją się na nim dziwne rzeczy, nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć
co przyniesie świt.
-
Ale przecież tego nigdy się nie da przewidzieć…
-
Od urodzenia powinnaś należeć do świata magii – kontynuował, ignorując mój
komentarz. – Ale, niestety, twoi rodzice zdecydowali, że będzie inaczej. Kiedy
miałaś jedenaście lat Minerwa McGonagall przyszła do domu twoich rodziców.
Obwieściła im, że mają w domu czarownicę, którą jesteś ty. – Spojrzałam na
niego zdziwiona. – Jednak oni zdawali się być tym nieporuszeni. Od dawna to
podejrzewali, czekali tylko na potwierdzenie domysłów. Kiedy to jednak się
stało ze stoickim spokojem, odmówili przyjęcia ciebie do Hogwartu, szkoły
Magii. Abyś mogła mieć spokojną przyszłość, zapisali cię do college’u. Dzisiaj
nic byś nie wiedziała, gdyby nie jedno wydarzenie, które zmusiło mnie do
wyznania ci prawdy. Kilkanaście lat temu zginął wielki mag, Voldemort. – Nie
wiedzieć czemu na dźwięk tego imienia, dostałam gęsiej skórki. – Był wielki,
potrafił zrobić praktycznie wszystko. Ale zło zwyciężyło nad mądrością tego
człowieka. Krzywdził, torturował, zabijał. Robił wszystko, aby być lepszym,
lepszym od wszystkich. Jego plany został jednak pokrzyżowane przez dwie osoby –
Pottera i Dumbledore’a.
-
Pottera? To ten…
-
Tak, Nixon. Dumbledore powołał armię, Zakon Feniksa, który walczył z podopiecznymi
Czarnego Pana. Byli wszędzie, gdzie on, wiedzieli wszystko. Jednak to nie
wystarczyło, Śmierciożercy mieli przewagę. W upadku pomogło dziecko. Dwuletni
Harry. Voldemort po usłyszeniu magicznej przepowiedni, przyszedł do jego domu,
tutaj, do Doliny Godryka i zabił jego rodziców. Miał w sobie niesamowitą moc,
Lily, jego matka, oddała za niego życie, przez co
Ten-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać, osłabł z mocy. Śmiertelne zaklęcie
odbiło się, raniąc samego Voldemorta. Po kolejnych latach Czarny Pan powrócił,
jeszcze silniejszy niż wcześniej, z jeszcze większą chęcią zabijania.
Przyczynił się do śmierci wielu osób, między innymi Dumbledore’a, ale przegrał.
Znowu pokonał go Harry Potter. Nie powrócił, umarł, jest duchem w Hogwarcie,
jednak jego słudzy żyją, a przynajmniej niektórzy. W Sali przepowiedni jest
coś, czego Voldemort nie zauważył. Kulka z waszymi imionami. Nie wiemy jak
dokładnie brzmi, ale mamy pewne przypuszczenia. Jedno jest pewne, będziesz
musiała stoczyć walkę, a tylko Zakon Feniksa ci w tym pomoże.
-
Cholera jasna, o czym ty mówisz?! – krzyczałam. – Nic nie rozumiem. Jaka walka,
jakie tajemnice, JAKA MAGIA, do kurwy nędzy?
-
Uspokój się.
-
Uspokoić się? USPOKIĆ SIĘ?! Jak mam się, do cholery, uspokoić. Czy ty nic nie
rozumiesz?! Wszystko w co wierzyłam, cały mój świat runął w tej cholernej
minucie, nic nie rozumiesz. Wyjdź stąd.
-
Eleanor. – Miał spokojny i cichy głos, przepełniony pogardą.
-
WYJDŹ, NIE ROZUMIESZ?! Albo nie, ja wyjdę. – Wstałam najszybciej jak
potrafiłam. Zeszłam po schodach, spojrzałam z pogardą na rodziców.
Odpowiedzieli mi pytającym wzrokiem. To zagadnienie chodziło za mną cały czas,
chodzi do teraz. Jak oni mogli? Jak mogli mi nic nie powiedzieć? Wyszłam i
pobiegłam. Przed siebie, wszystko jedno gdzie, wszystko jedno jak. Byle uciec,
jak najdalej od problemów.
Byłam
już bardzo daleko od domu, kiedy usłyszałam czyjś krzyk. Ktoś wołał mnie po
imieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Scorpiusa. Przytulił mnie lekko, a ja
pozwoliłam sobie na pierwsze łzy. I kolejne, koleje. Zmoczyłam mu całą
marynarkę. Odsunął mnie lekko i założył okrycie na mnie. Dopiero wtedy
spostrzegłam, że cała się trzęsę.
-
Przepraszam – szepnął, na co wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Czułam się
przy nim bezpiecznie.
Ten
dzień wcale nie był taki nudny.
Staliśmy
tak jeszcze przez kilka minut. Ja wsłuchiwałam się w ciche bicie jego serca, on
głaskał mnie delikatnie po plecach. Trochę się uspokoiłam, choć nie docierały
do mnie usłyszane kilkanaście minut temu informacje.
-
Już? – zapytał, nie przerywając pieszczoty.
-
Nie – odpowiedziałam. Nie posłuchał mnie. Odsunął się i spojrzał mi prosto w
oczy, zapewne mając zamiar coś powiedzieć. Rozmyślił się jednak, pokiwał głową
i trzymając mnie za nadgarstek ruszył w prawo. Nie wiedząc co robić, po prostu
ruszyłam za nim. Za kilka minut stanęliśmy przed małym drewnianym domkiem.
Wyjął jakiś patyk z kieszeni, machnął nim krótko, a drzwi otworzyły się. Magia. Zaprosił mnie gestem do środka.
Weszłam i znalazłam się w małym przedpokoju. Zdjęłam marynarkę, podałam mu ją i
przekroczyłam kolejne drzwi. Jak się okazało, za nimi znajdował się hol, na
środku były schody, ogromne i kręcone. Spojrzałam na Scorpiusa zdziwiona, ten
dom z zewnątrz nie wyglądał na ogromną posiadłość.
-
Magia.
No
tak, to sporo wyjaśnia.
Przeszliśmy
do kolejnego pomieszczenia, wielkiego salonu. Spojrzałam w górę, większość
sufitu zajmował przeogromny złoty żyrandol. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę,
jak bardzo bogatym człowiekiem jest Malfoy. Usiedliśmy na skórzanej kanapie. Ja
rozglądałam się zaciekawiona w koło, on w tym czasie przywołał… coś. Stworzenie
z wielkimi uszami wpatrywało się we mnie zaciekawione. Lekko odskoczyłam, nie
spodziewałam się ujrzeć czegoś takiego w jego domu.
-
Skrzat domowy – mruknął. – Służą w domach bogatych czarodziei.
Pokiwałam
głową, udając, że rozumiem o czym do mnie mówi. Cholera, kogo ja chciałam
oszukać? Nic nie rozumiałam, a on dobrze o tym wiedział. Skrzat podał mi
filiżankę, wypełnioną gorącą czekoladą. Podziękowałam skinieniem głowy.
-
I jak, trochę do ciebie dotarło? – Pokiwałam przecząco, na co on westchnął
ciężko.
-
To ja powinnam wzdychać – pomyślałam. Nie, chwila, ja to powiedziałam. Idiotka,
znowu nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
-
Masz rację. – Zdziwiłam się. Co on właśnie powiedział? Przyznał mi rację? Chyba
naprawdę było ze mną źle. A może to tylko halucynacje? – Możemy wracać do
ciebie?
-
Nie. Chcę tu zostać. Przynajmniej dzisiaj. – Spojrzałam na niego błagalnie.
Westchnął jeszcze raz i ponownie przywołał sługę.
–
Przygotuj Eleanor pokój gościnny – zwrócił się do skrzata.
-
To panienka nocuje? A czemu w gościnnym? Nie można u…
-
Nie. Twoja. Sprawa – wycedził. – Wyjątkowo paskudny skrzat. Wścibski i bardzo
nietaktowny. Ciekawe dlaczego Minerwa dała mi akurat takiego?
-
Ta… Faktycznie, ciekawe dlaczego – powiedziałam ironicznie. – Kim jest Minerwa?
-
Dla ciebie profesor McGonagall, Nixon. – Nie mogłam zapominać, że to wciąż ten
sam, bardzo irytujący człowiek. – Przywódca Zakonu Feniksa oraz, od czasu
śmierci Dumbledore’a,
dyrektorka Hogwartu. Jak już przy Hogwarcie jesteśmy, zdecydowaliśmy parę
rzeczy. Teraz będziesz uczyła się ze mną podstawowych zaklęć, musimy nadrobić
sześć lat w dwa miesiące. Jutro pojedziemy kupić ci różdżkę. Potem, od
września, trafisz do ostatniej klasy Hogwartu.
-
Co?! A co z tańcem? Z Collegem? Z przyjaciółmi?
-
Cóż, w Hogwarcie będziesz miała lepszych przyjaciół. I, bym zapomniał, w naszym
świecie już jesteś pełnoletnia.
-
Aha – mruknęłam tępo.
Podszedł
do mnie bliżej, usiadł na kanapie i odgarnął grzywkę z moich oczu. Delikatnie
pogłaskał mnie po policzku.
-
Zdrzemnij się – szepnął i pocałował mnie na dobranoc w czoło. Jak ojciec córkę,
delikatnie.
Odpłynęłam.
~*~*~
Obudziłam
się w kompletnej ciemności. Wstałam szybko i pamiętając gdzie znajduje się
włącznik, zapaliłam światło. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, na fotelu siedział
Scorpius, trzymając w ręku szklankę z Whiskey.
-
Czy ty przypadkiem nie jesteś uzależniony? – zapytałam, przypominając sobie
imprezę u Elizabeth, wtedy też sporo wypił.
-
Nie twój interes – warknął, choć w jego oczach zaświeciły iskierki, zachęcając
mnie do dalszego droczenia się.
-
Z tego co PAN powiedział, będę spędzała z PANEM sporo czasu w te wakacje, a nie
chciałabym widzieć PANA codziennie upitego lub skacowanego w PANA domu.
-
A skąd wiesz, że lekcje będą odbywały się akurat w moim domu? – zapytał, nie
zwracając uwagi na moje podkreślenia słowa „pan”. – Nixon, Nixon, prędzej ty
się uzależnisz od alkoholu. To sprawa charakteru.
-
Twierdzisz, że mam słaby charakter?
-
Miałem nadzieję, że już się tego nauczyłaś. Mów do mnie per PAN, ewentualnie
PROFESORZE, zwarzywszy na nasze zbliżające się zajęcia.
-
Twierdzi PAN, że mam słaby charakter? – powtórzyłam.
-
Jakby nie patrzeć, wczoraj to TY wpadłaś w panikę po tym jak się dowiedziałaś
kilku dodatkowych faktów o sobie. I to TY wczoraj się do mnie kleiłaś, w lesie.
-
Ja się kleiłam?! – Wstałam. – JA?!
-
No co, a może ja? – Zacmokał, po czym spojrzał na mnie jak na idiotkę. – Jest
trzecia w nocy. Nie zamierzasz już spać?
Pokiwałam
głową.
-
W takim razie chodź tu, naleję ci trochę. W końcu jesteś już pełnoletnia.
-
Nie będę z panem pić – powiedziałam obrażona. Jego uniesiona brew, przekonała
mnie i już po chwili siedziałam na fotel naprzeciwko. Wyjął różdżkę z kieszeni, machnął nią krótko,
a przede mną pojawiła się szklanka. Nalał mi trochę. Spojrzałam na niego
urzeczona.
-
Nie zachwycaj się, Nixon. Już niedługo ty też tak będziesz umieć.
Pokiwałam
krótko głową, choć szczerze w to wątpiłam. Scorpius wstał, chociaż miał z tym
lekki problem, po czym podszedł w stronę fortepianu, którego wcześniej nie
zauważyłam. Otworzył klapę i zaczął cicho grać. Spojrzałam na niego urzeczona.
Nigdy w życiu nie słyszałam tak pięknych dźwięków. Wstałam i podeszłam do
instrumentu. Usiadłam obok niego, na co on w ogóle nie zwrócił uwagi, wczuwając
się całą duszą w wykonywany utwór. I zrozumiałam, że dla niego fortepian jest
jak dla mnie taniec, rzecz, bez której nie potrafiłby żyć. Patrzyłam
zaczarowana raz na jego smukłe palce, przemieszczające się po klawiszach z
gracją, następnie przenosząc wzrok na twarz. Przestał grać, zamknął pokrywę i
wrócił do swojego poprzedniego miejsca, nie patrząc na mnie. Przez kilka minut
jeszcze siedziałam, nie mogąc się otrząsnąć. Cholera, to był Malfoy. Nie
wyglądał na człowieka z pasjom, nie zachowywał się jak człowiek utalentowany.
Jaki miał cel, w pokazaniu mi swojej gry? Chciał się pochwalić, czy może
pokazać, że jest inny niż mi się wydaje? I nagle zdałam sobie sprawę, że skądś
go znam. Że gdzieś już go widziałam i choć miałam takie poczucie już wcześniej,
dopiero po zagraniu tej pięknej melodii, zdałam sobie sprawę kim jest.
-
Widziałam już pana. – Nie wydawał się zaskoczony. – Grał pan dla nas, dla
tancerek na zajęciach baletowych.
-
Ktoś z Zakonu musiał mieć cię na oku, sprawdzać czy nie pakujesz się w kłopoty
– mruknął. – Zastanawiałem się, czy sobie o mnie przypomnisz. Jak już jesteśmy
przy tym temacie, ten Steve to cholerny palant. Całował się z, jak mi się
wydaje, z twoją przyjaciółką.
-
Wiem – szepnęłam. Julia wygadała mi się, że chodzi z moim byłym chłopakiem. Nie
miałam jej tego za złe, w końcu „były”. – Rozmawiałeś z moimi rodzicami?
Nagle
sobie o nich przypomniałam, zrobiło mi się głupio.
-
Nie, później im wytłumaczę.
-
Czy mogę zostać u ciebie na kilka dni? – O dziwo, nie poprawił mnie.
-
Uciekanie od problemów, nigdy ich nie rozwiąże. – Spojrzałam prosząco. – Okay,
Okay. I tak Skrzat zrobił już dla ciebie miejsce. Tylko nocowanie u mnie
oznacza większą ilość nauki, Nixon.
-
Oczywiście, profesorze – powiedziałam drwiąco. Delikatnie się uśmiechnął,
wyczytując z mojej twarzy „jeszcze zobaczymy”.
-
Czwarta. Zaraz musimy wyruszać, Dziurawy Kocioł, przejście do magicznego
świata, otwierają o piątej. Wolałbym, aby nikt cię ze mną nie widział. –
Uniosłam brew, byłam aż tak odrażająca dla niego? – To sprawa bezpieczeństwa,
Nixon. Polecimy na miotle.
-
Na miotle? Potraficie latać na MIOTŁACH? Ale czad. Cholerka, nigdy bym nie
pomyślała, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
-
Nie podniecaj się za bardzo. Jak spadniesz – zabijesz się. Powodzenia.
Holender,
w co ja się wpakowałam?
Bardzo przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniej notki, ale ja w ogóle mam duże zaległości w bogach. Tak czy siak już mam wszystko przeczytane! Ech, wiesz co? Jak tak Malfoy zaczął jej wyjawiać historię, a wcześniej jak gadał z Harrym, to tak sobie myślałam, że ona może jest córką Voldemorta, ale po jego śmierci trzeba było dziecinkę komuś podrzucić i tak trafiła do Nixonów? To znaczy w sumie jeszcze nie wyjawiono, z kim ona ma walczyć. Ciekawe...ok, wiadomo, że chodzi o służących Voldzia, którzy gdzieś tam nadal istnieją. Ale czemu to tak ważne, żeby ją chronić? A może moje gadki są prawdą? :D I byłoby tak: ona jest córą i odziedziczyła po tatulku wielką moc. I w łapach dobrych ludzi może ich zniszczyć, a w łapach złych może zniszczyć świat. I będzie o nią walka, lol xD Dobra, nie wiem, jak to będzie, tak sobie mówię. Ciekawe, że Malfoye takie dobre są i trochę mi szkoda, że Harry'ego takiego wrednego zrobiłaś, ale to mi już tłumaczyłaś :D Jestem cholernie ciekawa tych zajęć - będzie śmiesznie :D tylko trochę mnie zdziwiło, że jak Scorpius wyjawił jej prawdę, to ona tak od razu uwierzyła, wybiegła z domu i tak dalej. No ale kit Lubię Scorpisa, wiesz? ^^ nawet bardziej, znacznie bardziej, niż Matthewa. No, tyle ode mnie. Zaproszę jeszcze na mojego bloga [atyohi-rmoje], jakbyś miała ochotę c: No nic, czekam na nexta i pozdrawiam! :D
OdpowiedzUsuńKurczę nawet nie wiesz jak mi wstyd że dopiero teraz komentuję rozdział.
OdpowiedzUsuńHmm..zaciekawiłaś mnie historią Dracona, i trochę żałowałam że skończył. I dlaczego Harry jest u ciebie kretynem?
I jak dla mnie to trochę za szybko nasza bohaterka uwierzyła Scorpiusowi, ale to tylko moje zdanie.
P. S. Chciałam cię również poinformować, że właśnie ukazał się Prolog nowej historii, będzie mi niezmiernie miło jeśli wpadniesz na: http://na-przekor-przeznaczeniu.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę weny ;D
Okej zaczynam się powoli bać. Błagm cię! Wróć!!! I dokończ tą historię. Nie możesz ją tak zostawić. Nie rób mi tego. Wróć! Bo ci nie dam spokoju( a potrafię być uparta). Czekam na rozdział ;D
UsuńGdybyś chciała z kimś pogadać to zapraszam: carolineuchicha@gmail.com
Hej hej proszę mi tu nie przerywać pisania ! ile można czekać na kontynuacje !?! ~ stała czytelniczka
OdpowiedzUsuńPodpisuje się pod tym!
Usuńwww.zaczarowaneoceny.blogspot.com - zapraszam do oceny!
OdpowiedzUsuń