niedziela, 2 listopada 2014

Słowem wyjaśnienia

Tak, wiem. Dawno nic się nie pojawiło. Co ja mówię, nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze o Tajemnicy pamięta... Bez dłuższego przedłużania, wyjaśniam czemu nic nie publikuję.

Zmieniam, baardzo dużo zmieniam. Główny wątek i bohaterowie pozostają tacy sami. Trzecioosobowa narracja, nieco zmienione charaktery. No, to takie podstawy. Pomysł nadal mi się podoba, wykonanie jest... trudne. Myślę, że kiedyś skończę. A gdy będę miała ponad połowę rozdziałów, wtedy zobaczymy się ponownie.

Do zobaczenia. 
środa, 19 marca 2014

Rozdział IV

Uwaga! Mam betę, z czego jestem niezmiernie zadowolona, bo ilość moich błędów była po prostu straszna. :D Aranel, jesteś świetna, dziękuję Ci bardzo. :)
Znowu przepraszam za opóźnienia, ale nie miałam pojęcia, że już jest 19...
***

Kiedyś wszystkie czarne dni
Obrócimy w dobry żart
Znowu będziesz ufał mi
~Varius Manx „Piosenka księżycowa”
Deszcz cicho siąpił, pojedyncze krople uderzały w okna mieszkańców Doliny Godryka. Gdzieniegdzie widać było mugoli, którzy trzymając w ręku parasol, przemierzali ulice, krocząc dzielnie przed siebie i pomimo paskudnej pogody planowali przyjemnie spędzić weekend. Czarodzieje, jako osobniki sprytniejsze, rzucali na siebie zaklęcie odpychające deszcz, dla niepoznaki zakładali na głowy kaptury i jak co sobotę, spotykali się na wieży w klasztorze św. Merlina, aby pograć w Gargulce.
Scorpius Malfoy nigdy nie podejrzewał, że zechce zaangażować się w jakąkolwiek misję na rzecz Zakonu Feniksa, a co dopiero uczestniczyć w niej tak czynnie. Zawsze widział siebie bardziej na miejscu wśród byłych Śmierciożerców, a nie wypełniającego rozkazy McGonagall i pilnować jakiejś mugolki. Nie mógł uwierzyć, że aż tak bardzo się zmienił.
On, podobnie jak inni czarodzieje, rzucił na siebie zaklęcie Impervius i ruszył na spotkanie w sprawie Eleanor. Dziwił się Minerwie, zaprosiła Weasleya, Pottera i Granger, nie mieli z tą sprawą nic wspólnego, ale jako święta trójca musieli być wszędzie tam, gdzie się coś dzieje. To doprawdy irytujące. Wiedząc, że dzisiaj po czwartej umówiony jest wraz ze swoimi rodzicami na spotkanie, ubrał najładniejszy (mówiąc najładniejszy, miał na myśli najdroższy, tak samo jak jego ojciec) garnitur. Podszedł do młyna (?), rozejrzał się, czy aby na pewno żaden mugol na niego nie patrzy, szepnął „Illuminated” i wszedł przez ogromne, skrzypiące drzwi. Wdrapał się po schodach i przekroczył pierwsze drzwi po prawej stronie.
Zobaczył więcej osób niż się spodziewał. Minerwa, Hagrid, Artur, Molly, George, Percy, Bill, Fleur, Flitwick, Kingsley – a było ich tam jeszcze więcej. Zastanawiał się jak wszyscy się tam pomieścili. Ach, magia.
- Jest aż tak ważna? – palnął. McGonagall spojrzała na niego z wyrzutem.
- Tak, Malfoy – powiedziała.
Usiadł na krześle pomiędzy Flitwickiem a Kingsleyem, w pierwszym rzędzie, dla tych najważniejszych. 
- Spotkaliśmy się dzisiaj, aby omówić sprawę dotyczącą Eleanor Nixon. – Wszyscy natychmiast ucichli. – Zajmiemy się przede wszystkim ustalaniem godzin warty. Proszę Scorpiusa, aby został na chwilę po zebraniu. Pierwszą wartę obejmie Fleur z Billem, drugą Artur z Molly, trzecią George z Angeliną. – Blondyn spojrzał w stronę Angeliny, której wcześniej nie zauważył. Wcale się nie zmieniła. – Przez cały czas będę w pobliżu ja, jako animag oraz Kingsley. Jakby cokolwiek się działo… - Malfoy wyłączył się. Tydzień w tydzień przemówienie było dokładnie takie samo. Zmieniały się tylko warty. Jednak po raz pierwszy kazała mu zostać. Czyżby coś zrobił? Flitwick szturchnął go lekko. – Dziękuję, to już koniec.
Wszyscy skierowali się w stronę drzwi, został tylko on i Minerwa.
- Potter i Granger naciskają, abyś koniecznie jej o wszystkim powiedział – rzekła zmęczonym głosem. – Mi też wydaje się, że już nadszedł odpowiedni moment. Podobno wybierasz się dzisiaj z rodzicami na kolację do Nixonów? – Kiwnął potakująco głową. – Spędź z nią trochę czasu i wytłumacz jej to wszystko. Może zrozumie. – Westchnęła ciężko. – No dobrze, Scorpiusie, możesz iść.
Nadszedł odpowiedni moment? Ona chyba nie wiem co mówi. Nie spędziła z tą dziewczyną nawet pięciu minut, nie wie, że jest nieodpowiedzialna, dziecinna i… za delikatna na taką rolę. Nie rozumie tego i nie zrozumie, dopóki jej nie pozna. Miał zamiar zawrócić i wykrzyczeć Minerwie, co o tym sądzi, po raz pierwszy pokazać tak głębokie emocje. Odwrócił się, ale kobiety już nie było. Zażenowany opuścił młyn.
Musiał się przygotować do spotkania z Eleanor.
~*~*~
Boże, będzie nudno – pomyślałam, kiedy rodzice otworzyli drzwi i wpuścili małżeństwo do środka. Kobieta miała ciemnobrązowe włosy i kocie oczy, których kształt przypominał mi migdały. Mężczyzna kogoś mi przypominał. Posiadał blond włosy szare oczy. Obydwoje mieli na twarzy wypisaną wyższość pomimo tego, że uśmiechali się delikatnie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że skądś znam ten wyraz.
- Nasz syn niedługo dołączy – rzekła kobieta. – Ma teraz dużo pracy, bardzo odpowiedzialne stanowisko.
Zauważyłam na jej twarzy dumę. Cieszyła się z syna, a ja byłam ciekawa, kto to taki.
Rodzice zaprowadzili gości do stołu, ruszyłam wolno za nimi. Usiadłam z boku, jak najdalej się dało i przyglądałam się w milczeniu rodzicom. Zastanawiałam się czy kiedy oni mówią o mnie też pieją z zachwytu. Czy mówiąc „chodzi do College’u. Świetnie tańczy” oczy lekko świeciły? Choć przed nikim bym się nie przyznała, zależałoby mi, aby odpowiedź brzmiała „tak”.
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Wychyliłam się, aby spojrzeć, kto przyszedł. Zobaczyłam Scorpiusa. Zaskoczona wpatrywałam się w niego. Po chwili zdałam sobie sprawę, że mam lekko otwarte usta, natychmiast je zamknęłam. Musiałam bardzo tępo wyglądać.
Próbował się uśmiechnąć, choć nie wychodziło mu to zbyt dobrze, usta wykrzywiły się w „falę”, stał na dywanie pośrodku salonu.
- Dzień dobry – powiedział zimnym głosem, jak mi się wydawało, do rodziców, choć patrzył prosto w moje oczy. Usiadł koło mnie, bo akurat tam rodzice postawili krzesło dla niego. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam. – Przepraszam za spóźnienie, mam teraz bardzo dużo pracy.
Rodzice kiwnęli głowami, na znak zrozumienia. Mama poszła do kuchni i wróciła z pysznie pachnącą pieczenią, ziemniakami i surówką. To jedzenie przypomniało mi o braku treningu. Nałożyłam sobie trochę i zaczęłam jeść. Dorosłych w tym czasie pochłonęła rozmowa.
- Co taka smutna? – zapytał Scorpius prosto do mojego ucha.
- Zapomniałam dzisiaj poćwiczyć – odszepnęłam.
- Poćwiczyć? – Uniósł jedną brew do góry. Nie do wiary, że jeszcze nikomu z tego miasteczka o tym nie powiedziałam.
- Tańczę – odpowiedziałam krótko.
- Jakoś na ostatniej imprezie nie było tego za bardzo widać. – Znowu stał się tym samym, bardzo irytującym człowiekiem co wcześniej. Kopnęłam go lekko pod stołem, na co on uśmiechnął się drwiąco. – Słaba jesteś.
Nie odpowiedziałam, bo w sumie nie wiedziałam co powiedzieć. Obrażona powróciłam do pysznego mięsa. Na szczęście nie jestem wegetarianką. Przez kilka minut nie rozmawialiśmy. Byliśmy zajęci jedzeniem, kiedy skończyliśmy, wzięłam nasze talerze i poszłam do kuchni. Nie byłam świadoma, że za mną szedł niebieskooki.
- Jesteś podobna do matki. – Podskoczyłam, nieprzygotowana na usłyszenie jego głosu. Talerze prawie wypadły mi z ręki. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- No wiesz! – krzyknęłam. – Trzeba było uprzedzić, że idziesz za mną.
- Masz w tym domu swój pokój? – zapytał, ignorując mnie.
- Tak, a co? – Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni. Domyśliłam się, że idzie na górę, aby odszukać mój pokój. Nie myliłam się. Szedł po schodach. Dogoniłam go szybko i złapałam za rękę. Spojrzał na mnie zaskoczony, natychmiast ją puściłam.
- Mam bałagan – wytłumaczyłam się.
- Straszne. – Sarkazm. Znowu. Chyba muszę się zacząć przyzwyczajać, oczywiście biorąc pod uwagę możliwość, że spędzę z nim więcej czasu. – A potwora pod łóżkiem masz?
Pokiwałam z pełną powagą głową. Delikatnie się uśmiechnął. Nie zważając na moje protesty, wszedł do pokoju, poprawnie zgadując, który należy do mnie. Panował w nim idealny porządek, wiedziałam, że tak jest, ale łudziłam się, że nieporządek go odstraszy. Spojrzał na mnie drwiąco i położył na moim łóżku.
- Ej! – krzyknęłam i walnęłam go mocno w głowę poduszką. Oddał mi, choć zrobił to lżej niż ja, droczył się.
- Nie pozwalaj sobie. – Głos i twarz wyrażały wyniosłość, ale oczy go zdradziły, cieszył się. Usiadłam mu na nogach, ale zachowywał się jakby tego wcale nie zauważył, ignorował to czterdziestopięciokilowe coś, co usadowiło się wygodnie.
- Po co tu przyszliśmy? – zapytałam. Poruszył brwiami. Dwudziestojednoletni dzieciak, bo jak to inaczej określić? Uderzyłam go jeszcze raz. Stęknął z niezadowolenia. – A tak naprawdę? – wzruszył ramionami.
Uśmiechnął się bezczelnie. Zastanawiałam się co pomyślą rodzice, jeśli nie wrócimy za kilka minut. Na tę myśl poprawił mi się humor, zmartwią się. Zlękną się, ale nie odważą się wejść do pokoju, bojąc się, że robimy niewiadomo co. Spojrzałam na Scorpiusa, zastanawiając się czy i on ma podobne myśli, jednak jego twarz wyrażała powagę. Zwrócił się w moją stronę.
- Czy myślałaś o tym, co ci wczoraj mówiłem? – zapytał.
- Stwierdziłam, że to żart. – Lekko się zarumieniłam, nie wiedząc do czego zmierza.
- Kretynka – mruknął pod nosem. Moje spojrzenie wyrażało głęboką obrazę. Prychnęłam, na co on teatralnie westchnął. – A pamiętasz chociaż co ci powiedziałem?
Pamiętałam. Chodzi o to, że istnieją dwa światy. Zwykły i, hm, niezwykły. Ty należysz do niezwykłego jeszcze bardziej niż ja.
- Tak. Coś o mroku, tajemnicach czy coś takiego.
- Kretynka – powtórzył. – Tak jak już mówiłem, istnieją dwa światy. Jeden jest nudny, kompletnie nieciekawy. Świat, w którym ginie wyobraźnia i nie ma miejsca na marzycieli. Ty przez całe swoje życie uważasz, że należysz do tego…
- Moje życie nie jest nudne – protestowałam. – Jest bardzo ciekawe i…
- Nie przerywaj mi – warknął. – Drugi świat jest interesujący o wiele bardziej. Dzieją się na nim dziwne rzeczy, nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć co przyniesie świt.
- Ale przecież tego nigdy się nie da przewidzieć…
- Od urodzenia powinnaś należeć do świata magii – kontynuował, ignorując mój komentarz. – Ale, niestety, twoi rodzice zdecydowali, że będzie inaczej. Kiedy miałaś jedenaście lat Minerwa McGonagall przyszła do domu twoich rodziców. Obwieściła im, że mają w domu czarownicę, którą jesteś ty. – Spojrzałam na niego zdziwiona. – Jednak oni zdawali się być tym nieporuszeni. Od dawna to podejrzewali, czekali tylko na potwierdzenie domysłów. Kiedy to jednak się stało ze stoickim spokojem, odmówili przyjęcia ciebie do Hogwartu, szkoły Magii. Abyś mogła mieć spokojną przyszłość, zapisali cię do college’u. Dzisiaj nic byś nie wiedziała, gdyby nie jedno wydarzenie, które zmusiło mnie do wyznania ci prawdy. Kilkanaście lat temu zginął wielki mag, Voldemort. – Nie wiedzieć czemu na dźwięk tego imienia, dostałam gęsiej skórki. – Był wielki, potrafił zrobić praktycznie wszystko. Ale zło zwyciężyło nad mądrością tego człowieka. Krzywdził, torturował, zabijał. Robił wszystko, aby być lepszym, lepszym od wszystkich. Jego plany został jednak pokrzyżowane przez dwie osoby – Pottera i Dumbledore’a.
- Pottera? To ten…
- Tak, Nixon. Dumbledore powołał armię, Zakon Feniksa, który walczył z podopiecznymi Czarnego Pana. Byli wszędzie, gdzie on, wiedzieli wszystko. Jednak to nie wystarczyło, Śmierciożercy mieli przewagę. W upadku pomogło dziecko. Dwuletni Harry. Voldemort po usłyszeniu magicznej przepowiedni, przyszedł do jego domu, tutaj, do Doliny Godryka i zabił jego rodziców. Miał w sobie niesamowitą moc, Lily, jego matka, oddała za niego życie, przez co Ten-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać, osłabł z mocy. Śmiertelne zaklęcie odbiło się, raniąc samego Voldemorta. Po kolejnych latach Czarny Pan powrócił, jeszcze silniejszy niż wcześniej, z jeszcze większą chęcią zabijania. Przyczynił się do śmierci wielu osób, między innymi Dumbledore’a, ale przegrał. Znowu pokonał go Harry Potter. Nie powrócił, umarł, jest duchem w Hogwarcie, jednak jego słudzy żyją, a przynajmniej niektórzy. W Sali przepowiedni jest coś, czego Voldemort nie zauważył. Kulka z waszymi imionami. Nie wiemy jak dokładnie brzmi, ale mamy pewne przypuszczenia. Jedno jest pewne, będziesz musiała stoczyć walkę, a tylko Zakon Feniksa ci w tym pomoże.
- Cholera jasna, o czym ty mówisz?! – krzyczałam. – Nic nie rozumiem. Jaka walka, jakie tajemnice, JAKA MAGIA, do kurwy nędzy?
- Uspokój się.
- Uspokoić się? USPOKIĆ SIĘ?! Jak mam się, do cholery, uspokoić. Czy ty nic nie rozumiesz?! Wszystko w co wierzyłam, cały mój świat runął w tej cholernej minucie, nic nie rozumiesz. Wyjdź stąd.
- Eleanor. – Miał spokojny i cichy głos, przepełniony pogardą.
- WYJDŹ, NIE ROZUMIESZ?! Albo nie, ja wyjdę. – Wstałam najszybciej jak potrafiłam. Zeszłam po schodach, spojrzałam z pogardą na rodziców. Odpowiedzieli mi pytającym wzrokiem. To zagadnienie chodziło za mną cały czas, chodzi do teraz. Jak oni mogli? Jak mogli mi nic nie powiedzieć? Wyszłam i pobiegłam. Przed siebie, wszystko jedno gdzie, wszystko jedno jak. Byle uciec, jak najdalej od problemów.
Byłam już bardzo daleko od domu, kiedy usłyszałam czyjś krzyk. Ktoś wołał mnie po imieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Scorpiusa. Przytulił mnie lekko, a ja pozwoliłam sobie na pierwsze łzy. I kolejne, koleje. Zmoczyłam mu całą marynarkę. Odsunął mnie lekko i założył okrycie na mnie. Dopiero wtedy spostrzegłam, że cała się trzęsę.
- Przepraszam – szepnął, na co wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Czułam się przy nim bezpiecznie.
Ten dzień wcale nie był taki nudny.
Staliśmy tak jeszcze przez kilka minut. Ja wsłuchiwałam się w ciche bicie jego serca, on głaskał mnie delikatnie po plecach. Trochę się uspokoiłam, choć nie docierały do mnie usłyszane kilkanaście minut temu informacje.
- Już? – zapytał, nie przerywając pieszczoty.
- Nie – odpowiedziałam. Nie posłuchał mnie. Odsunął się i spojrzał mi prosto w oczy, zapewne mając zamiar coś powiedzieć. Rozmyślił się jednak, pokiwał głową i trzymając mnie za nadgarstek ruszył w prawo. Nie wiedząc co robić, po prostu ruszyłam za nim. Za kilka minut stanęliśmy przed małym drewnianym domkiem. Wyjął jakiś patyk z kieszeni, machnął nim krótko, a drzwi otworzyły się. Magia. Zaprosił mnie gestem do środka. Weszłam i znalazłam się w małym przedpokoju. Zdjęłam marynarkę, podałam mu ją i przekroczyłam kolejne drzwi. Jak się okazało, za nimi znajdował się hol, na środku były schody, ogromne i kręcone. Spojrzałam na Scorpiusa zdziwiona, ten dom z zewnątrz nie wyglądał na ogromną posiadłość.
- Magia.
No tak, to sporo wyjaśnia.
Przeszliśmy do kolejnego pomieszczenia, wielkiego salonu. Spojrzałam w górę, większość sufitu zajmował przeogromny złoty żyrandol. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo bogatym człowiekiem jest Malfoy. Usiedliśmy na skórzanej kanapie. Ja rozglądałam się zaciekawiona w koło, on w tym czasie przywołał… coś. Stworzenie z wielkimi uszami wpatrywało się we mnie zaciekawione. Lekko odskoczyłam, nie spodziewałam się ujrzeć czegoś takiego w jego domu.
- Skrzat domowy – mruknął. – Służą w domach bogatych czarodziei.
Pokiwałam głową, udając, że rozumiem o czym do mnie mówi. Cholera, kogo ja chciałam oszukać? Nic nie rozumiałam, a on dobrze o tym wiedział. Skrzat podał mi filiżankę, wypełnioną gorącą czekoladą. Podziękowałam skinieniem głowy.
- I jak, trochę do ciebie dotarło? – Pokiwałam przecząco, na co on westchnął ciężko.
- To ja powinnam wzdychać – pomyślałam. Nie, chwila, ja to powiedziałam. Idiotka, znowu nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
- Masz rację. – Zdziwiłam się. Co on właśnie powiedział? Przyznał mi rację? Chyba naprawdę było ze mną źle. A może to tylko halucynacje? – Możemy wracać do ciebie?
- Nie. Chcę tu zostać. Przynajmniej dzisiaj. – Spojrzałam na niego błagalnie. Westchnął jeszcze raz i ponownie przywołał sługę.
– Przygotuj Eleanor pokój gościnny – zwrócił się do skrzata.
- To panienka nocuje? A czemu w gościnnym? Nie można u…
- Nie. Twoja. Sprawa – wycedził. – Wyjątkowo paskudny skrzat. Wścibski i bardzo nietaktowny. Ciekawe dlaczego Minerwa dała mi akurat takiego?
- Ta… Faktycznie, ciekawe dlaczego – powiedziałam ironicznie. – Kim jest Minerwa?
- Dla ciebie profesor McGonagall, Nixon. – Nie mogłam zapominać, że to wciąż ten sam, bardzo irytujący człowiek. – Przywódca Zakonu Feniksa oraz, od czasu śmierci Dumbledore’a, dyrektorka Hogwartu. Jak już przy Hogwarcie jesteśmy, zdecydowaliśmy parę rzeczy. Teraz będziesz uczyła się ze mną podstawowych zaklęć, musimy nadrobić sześć lat w dwa miesiące. Jutro pojedziemy kupić ci różdżkę. Potem, od września, trafisz do ostatniej klasy Hogwartu.
- Co?! A co z tańcem? Z Collegem? Z przyjaciółmi?
- Cóż, w Hogwarcie będziesz miała lepszych przyjaciół. I, bym zapomniał, w naszym świecie już jesteś pełnoletnia.
- Aha – mruknęłam tępo.
Podszedł do mnie bliżej, usiadł na kanapie i odgarnął grzywkę z moich oczu. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku.
- Zdrzemnij się – szepnął i pocałował mnie na dobranoc w czoło. Jak ojciec córkę, delikatnie.
Odpłynęłam.
~*~*~
Obudziłam się w kompletnej ciemności. Wstałam szybko i pamiętając gdzie znajduje się włącznik, zapaliłam światło. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, na fotelu siedział Scorpius, trzymając w ręku szklankę z Whiskey.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś uzależniony? – zapytałam, przypominając sobie imprezę u Elizabeth, wtedy też sporo wypił.
- Nie twój interes – warknął, choć w jego oczach zaświeciły iskierki, zachęcając mnie do dalszego droczenia się.
- Z tego co PAN powiedział, będę spędzała z PANEM sporo czasu w te wakacje, a nie chciałabym widzieć PANA codziennie upitego lub skacowanego w PANA domu.
- A skąd wiesz, że lekcje będą odbywały się akurat w moim domu? – zapytał, nie zwracając uwagi na moje podkreślenia słowa „pan”. – Nixon, Nixon, prędzej ty się uzależnisz od alkoholu. To sprawa charakteru.
- Twierdzisz, że mam słaby charakter?
- Miałem nadzieję, że już się tego nauczyłaś. Mów do mnie per PAN, ewentualnie PROFESORZE, zwarzywszy na nasze zbliżające się zajęcia.
- Twierdzi PAN, że mam słaby charakter? – powtórzyłam.
- Jakby nie patrzeć, wczoraj to TY wpadłaś w panikę po tym jak się dowiedziałaś kilku dodatkowych faktów o sobie. I to TY wczoraj się do mnie kleiłaś, w lesie.
- Ja się kleiłam?! – Wstałam. – JA?!
- No co, a może ja? – Zacmokał, po czym spojrzał na mnie jak na idiotkę. – Jest trzecia w nocy. Nie zamierzasz już spać?
Pokiwałam głową.
- W takim razie chodź tu, naleję ci trochę. W końcu jesteś już pełnoletnia. 
- Nie będę z panem pić – powiedziałam obrażona. Jego uniesiona brew, przekonała mnie i już po chwili siedziałam na fotel naprzeciwko.  Wyjął różdżkę z kieszeni, machnął nią krótko, a przede mną pojawiła się szklanka. Nalał mi trochę. Spojrzałam na niego urzeczona.
- Nie zachwycaj się, Nixon. Już niedługo ty też tak będziesz umieć.
Pokiwałam krótko głową, choć szczerze w to wątpiłam. Scorpius wstał, chociaż miał z tym lekki problem, po czym podszedł w stronę fortepianu, którego wcześniej nie zauważyłam. Otworzył klapę i zaczął cicho grać. Spojrzałam na niego urzeczona. Nigdy w życiu nie słyszałam tak pięknych dźwięków. Wstałam i podeszłam do instrumentu. Usiadłam obok niego, na co on w ogóle nie zwrócił uwagi, wczuwając się całą duszą w wykonywany utwór. I zrozumiałam, że dla niego fortepian jest jak dla mnie taniec, rzecz, bez której nie potrafiłby żyć. Patrzyłam zaczarowana raz na jego smukłe palce, przemieszczające się po klawiszach z gracją, następnie przenosząc wzrok na twarz. Przestał grać, zamknął pokrywę i wrócił do swojego poprzedniego miejsca, nie patrząc na mnie. Przez kilka minut jeszcze siedziałam, nie mogąc się otrząsnąć. Cholera, to był Malfoy. Nie wyglądał na człowieka z pasjom, nie zachowywał się jak człowiek utalentowany. Jaki miał cel, w pokazaniu mi swojej gry? Chciał się pochwalić, czy może pokazać, że jest inny niż mi się wydaje? I nagle zdałam sobie sprawę, że skądś go znam. Że gdzieś już go widziałam i choć miałam takie poczucie już wcześniej, dopiero po zagraniu tej pięknej melodii, zdałam sobie sprawę kim jest. 
- Widziałam już pana. – Nie wydawał się zaskoczony. – Grał pan dla nas, dla tancerek na zajęciach baletowych.
- Ktoś z Zakonu musiał mieć cię na oku, sprawdzać czy nie pakujesz się w kłopoty – mruknął. – Zastanawiałem się, czy sobie o mnie przypomnisz. Jak już jesteśmy przy tym temacie, ten Steve to cholerny palant. Całował się z, jak mi się wydaje, z twoją przyjaciółką.
- Wiem – szepnęłam. Julia wygadała mi się, że chodzi z moim byłym chłopakiem. Nie miałam jej tego za złe, w końcu „były”. – Rozmawiałeś z moimi rodzicami?
Nagle sobie o nich przypomniałam, zrobiło mi się głupio.
- Nie, później im wytłumaczę.
- Czy mogę zostać u ciebie na kilka dni? – O dziwo, nie poprawił mnie.
- Uciekanie od problemów, nigdy ich nie rozwiąże. – Spojrzałam prosząco. – Okay, Okay. I tak Skrzat zrobił już dla ciebie miejsce. Tylko nocowanie u mnie oznacza większą ilość nauki, Nixon.
- Oczywiście, profesorze – powiedziałam drwiąco. Delikatnie się uśmiechnął, wyczytując z mojej twarzy „jeszcze zobaczymy”.
- Czwarta. Zaraz musimy wyruszać, Dziurawy Kocioł, przejście do magicznego świata, otwierają o piątej. Wolałbym, aby nikt cię ze mną nie widział. – Uniosłam brew, byłam aż tak odrażająca dla niego? – To sprawa bezpieczeństwa, Nixon. Polecimy na miotle.
- Na miotle? Potraficie latać na MIOTŁACH? Ale czad. Cholerka, nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
- Nie podniecaj się za bardzo. Jak spadniesz – zabijesz się. Powodzenia.        

Holender, w co ja się wpakowałam?
sobota, 1 marca 2014

Rozdział III

Przepraszam za opóźnienie, ale kompletnie nie miałam czasu. Już powoli zaczyna się magia. ^^ Wiem, że pewnie nadal nie podoba Wam się charakter Eleanor, ale z każdym rozdziałem jest (chyba) lepiej. Aha, El jest bardzo niecierpliwa, drażliwa i ogólnie łatwo się denerwuje, lubi sobie pokrzyczeć stąd jej zachowanie podczas rozmowy z Potterem.
Ciągle bez bety, ale chyba niedługo to się zmieni. ;)
Z dedykacją dla (jedynych) czytelniczek - A., Meth i Another. Dziękuję, że czytacie i komentujecie. :* I oczywiście dla Yass za przecudny szablon (dzisiaj go do końca ogarnę :)).

~*~*~
Cantate vitae canticum
Sine dolore actae
Dicite eis quos amabam
Me nunquam obliturum
Nadeszła końcówka czerwca. Liście stały się jeszcze bardziej zielone, robiło się cieplej, a na błękitnym niebie coraz trudniej było odnaleźć, choć jeden obłok. Dorośli wyczekiwali niecierpliwe nadchodzącego urlopu, a dzieci biegały po miasteczku, korzystając z nieobecności rodziców. Emeryci siedzieli na ławeczce jedynego skwerku w okolicy, przeklinając hałaśliwe bachory, nieodpowiedzialnych rodzicieli oraz wszystko, co żywe w obrębie kilkunastu metrów.
Minęło kilka dni zanim rodzice przestali patrzeć na mnie zabójczym wzrokiem za każdym razem, kiedy zapytałam się o możliwość wyjścia. Ostatecznie udobruchałam ich przygotowaniem śniadania do łóżka i obiecania, że w sobotę, kiedy przyjdą goście, będę obecna w domu. To już jutro. Szkoda, bo chciałam wpaść do Julii, która zaprosiła mnie do siebie na maraton filmów Stephena Kinga. Przełożyłam to na następny tydzień, a piątek postanowiłam wykorzystać na odwiedziny u Elizabeth, dawno jej nie widziałam. Ani jej, ani Matthewa.
Nie zadzwonił do mnie, choć podałam mu mój numer. Myślałam, że będzie mi smutno, że poczuję pustkę czy coś w tym stylu, ale machnęłam na to ręką.
Ubrałam się i choć termometr wskazywał dwadzieścia pięć stopni w cieniu, wzięłam ze sobą parasolkę, pamiętając o zmienności pogody w tej części kraju. Wyszłam z domu, jak zwykle bez pożegnania i ruszyłam znaną mi ścieżką w stronę domu El. Miałam skręcić w stronę młyna, ale ostatecznie stwierdziłam, że przejdę się nieco dłużej, wybrałam ścieżkę, którą szłam ostatnio ze Scorpiusem. Szłam dziesięć minut prosto, krocząc niewidzialną ścieżką. Weszłam do ciemnego lasu, zapominając, że miałam iść skrajem, aby dotrzeć na polanę.
Szłam coraz głębiej, robiło się coraz ciemniej. Zaniepokojona rozejrzałam się, zdałam sobie sprawę z popełnionego błędu. Już chciałam zawrócić, kiedy usłyszałam głosy. Choć teraz wiem, że to było głupie i nieodpowiedzialne, wtedy ciekawość wygrała z rozumem. Podeszłam trochę bliżej i zobaczyłam dwie osoby: Scorpiusa i nieznanego mi mężczyznę. Nie słyszałam słów, więc starałam się podejść bliżej, ale gałąź zdradziła moją obecność. Obejrzeli się i zobaczyli mnie.
- Nixon? – zapytał Scorpius. – Co ty tutaj robisz? – Podniósł brew do góry. – Podsłuchujesz?
- Zgu-bi-łam się – wyjąkałam zawstydzona.
- Zgubiłaś się?
- To właśnie powiedziałam – prychnęłam.
- A dokąd się wybierałaś?
- Nie PANA interes – powiedziałam, wyraźnie podkreślając słowo „pan”. – Szłam do Elizabeth.
- Dłuższą drogą. Chciałaś powspominać? – Zastanawiałam się czy to pytanie, czy twierdzenie.
- Oczywiście. Uwielbiam wspominać PRZYJEMNE spacery z MIŁYMI…
- I przystojnymi – przerwał mi. Chyba uwielbiał się ze mną droczyć.
- …mężczyznami – dokończyłam, udając, że jego uwagi nie dosłyszałam.
- Nixon? Eleanor? – do rozmowy wtrącił się kruczowłosy.
            - Tak – potwierdziłam. – Jeśli można spytać, kim pan, do cholery, jest?
            - Spokojnie. – Jego wolny i cichy głos zaczął irytować mnie bardziej niż dialog z Malfoyem. – Harry Potter. Jestem przyjaciele…
            - Nie pozwalaj sobie, Potter. – Scorpius oprał się o drzewo i patrzył na nas drwiąco.
            - Znajomym Scorpiusa – poprawił się.
            - Nic mi to nie mówi – rzekłam zdezorientowana.
- Jak to? – zwrócił się w stronę Blondyna. – Nic jej nie mówiłeś?
- Nie. I nawet nie próbuj – syknął.
- O co chodzi? – dopytywałam się. – Czegoś nie wiem? Coś z moimi rodzicami, z Elizabeth, z Matthwem?            
- Ten chłopak nie ma z tym nic wspólnego – mruknął Scorpius. – I masz go w to nie mieszać, zrozumiałaś?
- Jak to, nie powiedziałeś jej?! Minerwa będzie zawiedziona twoim zachowaniem, Malfoy. Od początku mówiłem, że nie jesteś odpowiedni do tego zadania. – Jego senny głos stopniowo przeradzał się w krzyk. – Wiedziałem, że nie podołasz. Jesteś idealną mieszanką swojego ojca i matki. Parszywy…
- Nie mieszaj w to ich, bo wyjmę coś, czego ona nie może widzieć.
- MOGĘ SIĘ DOWIEDZIEĆ, O CO CHODZI? – krzyknęłam z całych sił, produkując echo, które poniosło się po całym lesie.
- Nie możesz, przepraszam. – Jego wyczerpany głoś i użycie „magicznego słowa”, uświadomiło mi, że sprawa jest poważna. – Jeszcze nie teraz. Choć, odprowadzę cię do Sam. Muszę pogadać z jej bratem.
- Tylko go nie pobij – odwarknęłam i wolnym krokiem, ruszyłam za nim. W tamtym momencie dziwiłam się sobie, że rano byłam taka zadowolona z przyjazdu do rodziców. „Scorpius to potwór, dziwak” – myślałam.
Przepuścił mnie w drzwiach, dżentelmen.
Elizabeth stała w kuchni, gotowała obiad. Chyba jej głównym zainteresowaniem było właśnie przygotowywanie potraw, bo już drugi raz zastałam ją w tym pomieszczeniu, podczas tak krótkiej znajomości. Przywitała mnie, znowu bardzo wylewnie (tym razem „obcałowywując” mnie w oba policzki) i zawołała Mata. On nie był już tak bardzo ucieszony na nasz widok. Najpierw wydawał się zaskoczony, potem delikatnie uśmiechnął się, a na końcu zachmurzył. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Gołąbeczki? – zapytał sucho.
- Nie zazdrość, Sam. Choć, faktycznie, masz, czego – stwierdził, lustrując mnie od dołu do góry, pomijając wyłącznie oczy. Zaczerwieniłam się. Zresztą tak samo jak Matthew. Zrobił zdecydowany krok w stronę Mata, aby uniknąć bójki złapałam go energicznie za rękę. Scorpius uniósł lekko brew, jak zdążyłam zauważyć, to takie jego irytujące przyzwyczajenie. Tak samo jak poczucie wyższości, pogarda i maska na twarzy. Gra.
- Słodko – powiedział cynicznie. Rzuciłam cierpkie spojrzenie w jego stronę, na co on prowokująco się uśmiechnął. Gra. Nie daj się sprowokować, nie daj mu tej satysfakcji – powtarzałam w myślach. – I co, Eleanor, nic nie zrobisz?
Zrobiłam. Chwyciłam jeszcze pewniej dłoń Mata i zaciągnęłam go w stronę, jak mi się wydawało, jego pokoju. Zamknęłam nas na klucz.
- To twój pokój? – Rozejrzałam się. Na to wyglądało, łóżko było zaścielone, ale „byle jak”, na podłodze walały się ubrania, a ściany były całe w plakatach. Kilka poznałam, głównie zespołu piłkarskie. Jednak najbardziej zdziwiła mnie ramka, a właściwie zdjęcie, leżące na biurku. Ruszało się, ale to łatwo wytłumaczyć, pewnie ramka elektroniczna, bardziej zaskoczyła mnie osoba na zdjęciu – to byłam ja. – Skąd to masz?
- Nieważne. – Podszedł i schował zdjęcie do szafki. – Tak, to mój pokój. Po co tu przyszliśmy?
- Bo miałam już zamiar bicia Malfoya, ledwo się powstrzymałam.
- To czemu mi to udaremniłaś?
- Nie powiem, obrazisz się. – Na widok jego „psich” oczu złamałam się. – Ale żebyś potem nie miał do mnie pretensji. Pokonałby cię.
Trochę się nachmurzył, ale nic nie powiedział. Usiadłam na parapecie i wyjrzałam przez okno. Miał doskonały widok na las i skwerek. Tego drugiego mu nie zazdrościłam. Już wolałam słyszeć codziennie warczące samochody, mieszkając w Londynie, niż widzieć te wstrętne emerytki patrzące prosto na twoje okno. Jednak spostrzegłam coś, co skutecznie odwróciło moją uwagę od zapyziałych kobiet. Kot. Ten sam, co wczoraj. Schizofrenia. Rozdwojenie jaźni. Halucynacje. Uspokoiłam siebie w duchu, jeśli wszystko dzieje się w mojej głowie, potrafię to łatwo unicestwić. Zamknęłam na chwilę oczy i policzyłam od dziesięciu w dół, otworzyłam oczy i rozejrzałam się, kota nie było, ale Matthewa również. Drzwi zostawił otwarte.
Usłyszałam, że są w salonie. Podniecone głosy, wyraźnie dyskutowali zaciekle. Podeszłam najciszej jak umiałam, tym razem pod nogami nie miałam żadnych gałęzi, na szczęście. Usłyszałam cichy szloch Elizabeth i trzy podekscytowane męskie głosy. Teraz przemawiał Scorpius, jednak na chwilę ucichł i spojrzał w stronę drzwi. Wiedział, że tam jestem. Ale jak? Gestem zaprosił mnie do wejścia.
- Uspokój się – rzucił w stronę Liz. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale zgodnie z rozkazem, opanowała płacz. Denerwowało mnie to, że o niczym nie wiedziałam. Wokół mnie wszyscy szeptali zaciekle, ale ja przynosiłam milczenie. Tak jakby… spiskowali.
- Jak chcecie mogę pójść.
- Nie ma takiej konieczności, ale jak bardzo chcesz…
- Zamknij się, Malfoy. – To była Eli. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie. – Już… wszystko w porządku, Eleanor. Skończyliśmy rozmawiać. Chcesz obiad? Przed chwilą skończyłam robić, wydaje mi się, że jest naprawdę dobry.
Pokiwałam przecząco głową, patrząc na wszystkich podejrzliwie. Działo się coś dziwnego, choć jeszcze nie wiedziałam co.
- Ale ja bym zjadł. – Niebieskooki uśmiechnął się delikatnie w moją stronę. Spojrzałam na Mata. Był wyraźnie wzburzony. Przygryzał dolną wargę, jego głębokie oczy rozglądały się po pokoju zaniepokojone. Jeszcze go takiego nie widziałam. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, trąciłam delikatnie wyciągniętą rękę, a kiedy zwrócił na mnie uwagę, końcówki moich warg drgnęły pocieszająco. Spojrzał na mnie i pokiwał przecząco głową. Zmarszczyłam czoło.
- Ja też jestem głodny – po raz pierwszy odezwał się trzeci mężczyzna. – Nie jadłem śniadania. A ten twój kurczak w curry pachnie bardzo zachęcająco. – Poklepał się po brzuchu.
Przeszliśmy do kuchni. Znowu było nas więcej niż krzeseł, więc postąpiłam jak na imprezie – usiadłam na kolanach Matthewa. Objął mnie delikatnie w pasie. Starałam się unikać dwuznacznych spojrzeń Scorpiusa.
Elizabeth podała wszystkim spory talerz wypełniony po brzegi jedzeniem. Kurczak curry, ryż i surówka to zdecydowanie połączenie, które wręcz uwielbiam. Pomimo wcześniejszego przeczącego kiwania głową, zjadłam wszystko szybciej od pozostałych. Zrobiło mi się głupio, przypominając sobie słowa nauczycielki tańca: jemy powoli, trzy razy wolniej od innych. Właśnie dlatego przerwa obiadowa zawsze trwała u nas dwie godziny.
Rudy mężczyzna westchnął i podał gazetę Scorpiusowi. Spojrzał na mnie i mruknął pod nosem:
- Eleanor, jesteś sławna. Gratulacje.
- O co ci chodzi? – zapytałam zaciekawiona. – Znowu czegoś nie mogę wiedzieć?
- Tak jakby. – Jego wzrok wyrażał… emocje. Chyba po raz pierwszy widziałam w tych przeraźliwie niebieskich oczach zażenowanie. – Chyba na nas już pora.
Wstał od stołu i gestem przywołał mnie do siebie.
- No już, Nixon, nie ma czasu na twoją dziecinadę – mruknął, widząc moje wahanie, nie chciałam dać się traktować jak pies. – Musimy się śpieszyć.
Jego poważny ton, w którym prawie nie dało się usłyszeć jadowitości przekonał mnie i ostatecznie poszłam za nim.
~*~*
Przystanęliśmy dopiero na polanie. Przez całą drogę usilnie ignorował moje pytania, teraz też starał się to zrobić. Chwyciłam go mocno za nadgarstek. Najpierw wydawał się zaskoczony, potem przywrócił na twarz maskę i wyrwał się mi. Oparł się o drzewo przy stawie, ja usiadłam na wilgotnej trawie, wpatrując się w błękitną wodę.
Nie odzywaliśmy się, ani on, ani ja. Ja nie miałam pojęcia co powiedzieć, choć przez całą drogę usta mi się nie zamykały, on czekał na mój pierwszy krok. Spędziliśmy tak sporo czasu, kiedy przypomniałam sobie i tatuażu na wewnętrznej stronie ręki. Wstałam szybko, spojrzał na mnie lekko zaniepokojony. Chwyciłam jego rękę i pospiesznie przeczytałam:
Time waits for no-one
So do you want to waste some time
Oh, oh, tonight?
Don't be afraid of tomorrow
Just take my hand.
Zdziwiona puściłam go, a przez jego twarz przeszedł cień uśmiechu.
- A co, myślałaś, że Mroczny Znak? – Spojrzałam na niego pytająco. – Nieważne, i tak nie zrozumiesz.
Wiedząc, że rozmowa się rozpoczęła, zmusiłam mózg do pracy, do wynalezienia i zadania pytań.
- Po co tu przyszliśmy?
- Mi dostało się nieprzyjemne zadanie wyjaśnienia ci wszystkiego, ale uważam, że to jeszcze nie czas. Od sześciu lat ukrywaliśmy przed Tobą prawdę, myślę, że jesteś w stanie poczekać jeszcze te kilka dni. Wydaje mi się jednak, że mogę wyjaśnić ci kilka spraw pobieżnie zanim przejdę do sedna. To będzie tak jakby przygotowanie, może sama wcześniej zrozumiesz. Albo poprosisz rodziców o wyjaśnienie, choć nie radziłbym ci, to ich raczej zdenerwuje, a mnie i członków Zakonu Feniksa rozerwą na strzępy, a to nie będzie ani dla ciebie, ani dla mnie zbyt przyjemny widok. Chodzi o to, że istnieją dwa światy. Zwykły i, hm, niezwykły. Ty należysz do niezwykłego jeszcze bardziej niż ja, Potter czy Weasley. Skrywana tajemnica nie będzie dla ciebie bynajmniej szczęśliwa, bo wiąże się z mrokiem, nieszczęściem, ale to ty musisz stawić temu czoła. Sama bądź ze mną, później wybierzesz.
- Co? Nic nie rozumiem. Szydzisz sobie ze mnie, żartujesz, prawda?

Nie odpowiedział, odszedł, a ja znowu zostałam sama. Sama pośród mroku. 
środa, 12 lutego 2014

Rozdział II

„To mnie nie rusza. Wiesz, dlaczego? Bo to zabawne. Wymyślasz rzeczy, które mnie unieszczęśliwiają, ja wymyślam takie, które unieszczęśliwiają ciebie: to jest gra! I ja zamierzam ją wygrać, bo ja ją zaczęłam. Ty już jesteś nieszczęśliwy. Czy to ważne?”

~Lisa Cuddy „Dr House”
Obudziłam się bardzo późno, jak na mnie. Spojrzałam na zegarek – trzynasta. Zdziwienie szybko mi przeszło, przypomniałam sobie, o której poszłam spać. Po swojej prawej stronie czułam coś ciepłego. A właściwie kogoś. Obróciłam się i zobaczyłam śpiącego Matthewa. Przypomniała mi się piosenka, a właściwie jej refren „So sleep sugar. Let your dreams flood in. Like waves of sweet fire you're safe within. Sleep sweetie. Let your floods come rushing in. And carry you over to a new morning” (Poets Of The Fall – Sleep – od autorki). Uśmiechał się lekko, zapewne śniło mu się coś miłego. Odwróciłam się na drugi bok. Na fotelu nikt nie siedział, a szkoda. Wstałam cicho, starając się nie obudzić Mata.
Skierowałam się w stronę kuchni, czując pyszny zapach naleśników. Nos mnie nie zwodził. Zobaczyłam Elizabeth z patelnią w ręce. Przywitałam się z nią.
- Starczy dla mnie? – zapytałam.
- Oczywiście, śpiochu. – W pośpiechu jadła swoją porcję naleśników. – Lubisz go?
- Kogo? Scorpiusa? –Zdziwiłam się.
- Nie, Matthewa. – Poczułam, że się czerwienię. Czy go lubiłam? Sama nie wiem? Wczoraj go poznałam, trudno ocenić człowieka w tak szybkim czasie, a przynajmniej mi. Jednak spędziłam z nim miły wieczór, więc odpowiedziałam tylko…
- Hm… Tak.
- On ciebie też
- Kogo obgadujemy? – Do kuchni wszedł rozpromieniony Matthew. Podszedł do mnie, nachylił się i… zjadł mojego naleśnika! Wydałam z siebie oburzone prychnięcie.
- Liz. Twój brat zjadł mi naleśnika. Mogę go pobić? – Uśmiechnęła się. Niestety, kiwnęła przecząco głową. Oburzona wyszłam z kuchni i skierowałam swoje kroki do łazienki. Rozczesałam długie włosy, wzięłam szybki prysznic, poprawiłam wygląd. Wychodząc, natrafiłam na Scorpiusa, który siedział przed łazienką, wyraźnie czekając aż wyjdę. Uśmiechnęłam się lekko, na co on mruknął pod nosem coś w stylu „nareszcie” i wszedł do toalety.
Skierowałam się ponownie w stronę kuchni. Sporo osób zostało na nocowanie – cała kuchni była zajęta, co oznaczało tylko jedno – brak miejsca do siedzenia. Zauważyłam, że Mat, siedzi na krześle. Utorowałam sobie drogę i usiadłam mu na kolanach.
- To za naleśniki – szepnęłam mu prosto do ucha. – Kara.
- Muszę ci zjadać posiłki częściej. – Roześmiał się. Lekko go kopnęłam.
- Ani się waż.
Poczułam na sobie czyjś wzrok. Oczy jednej z dziewczyn nadgorliwie się we mnie wpatrywały, jednak, kiedy ja na nią spojrzałam, szybko odwróciła się, rozpoczynając rozmowę z Julią, którą poznałam poprzedniego wieczoru. Zapytałam Matthewa o nią. Dowiedziałam się, że on i bardzo niska szatynka z kocimi oczami byli kiedyś parą. Zdziwiłam się, z wyglądu kompletnie do siebie nie pasowali, ale może charaktery…
Radosny gwar przerwało przyjście Scorpiusa. Czy on jest bogiem, do cholery? Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby go czcili, czy coś w tym rodzaju. Usiadł, jak gdyby nigdy nic, na stole. Popatrzył się na wszystkich po kolei i potrząsnął ramionami. Ten sygnał spowodował, że goście wrócili do swoich wcześniejszych zajęć, mnie pochłonęła rozmowa z Czarnookim. Po godzinie nic-nie- robienia kilka osób zaczęło się zbierać. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła piętnasta, pora się zbierać. Wstałam, pożegnałam się z Elizabeth i miałam zamiar wychodzić.
- Odprowadzę cię – usłyszałam głos blondyna, chyba pierwszy raz.
- Dobrze – powiedziałam. Zauważyłam zawiedzioną minę Matthewa, teraz już nie dam rady tego odkręcić.
Minęliśmy burego kota, siedzącego na płocie. Na nasz widok uciekł pospiesznie w stronę lasu. Przyjrzałam się dokładniej mężczyźnie. Próbowałam wyłapać szczegóły, których wcześniej nie zauważyłam. Z pewnością nie zwróciłam uwagi na chudość. Miał na sobie dżinsy, w których jego nogi wyglądały jak dwa patyczki. Był wysoki i szczerze współczułam mu kupowania koszulek. Najmniejsze rozmiary, niestety, są zwykle robione na osoby zdecydowanie niższe od niego, więc znalezienie czegoś odpowiedniego graniczyło z cudem. Na wewnętrznej stronie prawej ręki miał jakiś mały tatuaż. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć, obiecałam sobie zrobić to następnym razem.
- Daleko jeszcze? – Z rozmyślań wyrwał mnie głos Scorpiusa. Rozejrzałam się, ale, kurczę, nie rozpoznawałam tego miejsca.
- Nie wiem. – Zaczerwieniłam się. – Mieszkam na Polnej.
- To poszliśmy okrężną drogą. Trzeba było mówić wcześniej.
- Trzeba było pytać wcześniej – odgryzłam się. Chciałam coś jeszcze wtrącić, ale zauważyłam coś, co mnie bardzo zaskoczyło – piękny staw. Stanęłam gwałtownie.
- Co? – zapytał niecierpliwie.
- Głęboko tu jest? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, wskazując głową na wodę.
- Nie. W najgłębszym miejscu woda dosięga mi do szyi. Ale chyba nie zamierzasz…?
- Oczywiście, nie teraz - przerwałam mu.
Chyba po raz pierwszy się do mnie uśmiechnął. Co prawda, kąciki jego ust drgnęły lekko, prawie niezauważalnie, ale dla mnie to i tak coś. Podeszłam trochę bliżej stawu, przyglądając się gładkiej, błękitnej tafli wody. Chrząknął delikatnie.
- Trochę się śpieszę. – Przywrócił na twarz maskę obojętności i pogardliwą minę. Odgarnął blond włosy i, nie zważając na mnie, ruszył do przodu. Nie znałam drogi, więc dogoniłam go lekko obrażona.
Przez resztę drogi sporo rozmawialiśmy. Odprowadził mnie pod samą furtkę, powiedział cicho coś w stylu „cześć” i odszedł, kierując się w przeciwną stronę.
Zastanawiałam się jak bardzo niezadowoleni będą rodzice.
~*~*~
Był wściekły. Złość rozsadzała go od środka, powodując nieprzyjemny skurcz żołądka. Czuł palące wyrzuty sumienia i z trudem powstrzymał gorzkie łzy porażki. Bohaterowie nie przegrywają, szepnął mu cichy głosik, gdzieś z tyłu głowy. Poczuł rozczarowanie. Przecież teraz miało być lepiej. Pewność siebie natychmiast z niego uleciała, poczuł to samo, co wtedy, w Hogwarcie, kilka lat temu. Cholerny bohater.
Silna potrzeba opowiedzenia komuś, tego, co czuje. Tak, to było to. Nie ma nikogo. Z żalu ścisnęło go gardło. Syriusz nie żyje (to twoja wina, twoja), Lupin nie żyje (Ted do dzisiaj ci to wypomina), z Hermioną rzadko się widuje (nie ma czasu przez ciebie), Ginny nie chce go znać. Ron przebywa w Mungu, byli Śmierciożercy nadal nie dają mu spokoju (przez ciebie, gdyby nie ty nic by mu się nie stało). Dumbledore został zabity przez Malfoya (mogłeś go powstrzymać, tchórz, tchórz), a matka Rona, Molly, cały czas cierpi po stracie jednego z synów (nigdy ci tego nie powiedziała, ale do dziś nie możesz jej spojrzeć w oczy, widzisz w nich ból).
Aby nie stracić panowania nad uczuciami, pobiegł przed siebie, prosto do lasu. Nie może się zapomnieć, musi być silny. Okazanie bólu to słabość, śmierć.
Przebiegł już dobre pięć kilometrów, kiedy poczuł, że traci siły. Usiadł na ziemi, oparł się o drzewo i rozejrzał po okolicy. Nie wiedział, gdzie jest. Teleportując się pomyślał o miejscu, w którym poczuje ulgę. Serce przeniosło go tutaj, do doliny Godryka.  Jedynego miejsca, w którym był cały czas szczęśliwy.
            Zobaczył kota. Uśmiechnął się delikatnie i zawołał go cichym „kici, kici”. Zwierzę spojrzało na niego zdziwione, a przynajmniej tam mu się wydawało, i uciekło w stronę miasta. No cóż, widział już dziwniejsze rzeczy.
            Usłyszał głosy, dochodzące ze wschodu. Zobaczył dwie osoby, idące przez ścieżkę. Zaniepokojony wstał i najciszej jak potrafił, zrobił kilka kroków w ich stronę. Poczuł ulgę, kiedy zdał sobie sprawę, że rozpoznaje mężczyznę, chudego blondyna – Scorpiusa. Obok niego szła dziewczyna, był pewny, że gdzieś ją gdzieś już widział. No tak, Eleanor. Nasza nowa znakomitość – pomyślał zgryźliwie.
            Ruszył za nimi, chciał podsłuchać ich rozmowę, nie zwracając na siebie uwagi. Musiał przyznać, że Eleanor jest piękna. Rude włosy to coś co zawsze go pociągało w dziewczynach (kiedy uświadomił to sobie, poczuł ogromną tęsknotę. Jego mała wiewiórka Ginny). Zgrabne nogi, tego zawsze brakowało wszystkim jego dotychczasowym dziewczyną. Cho nigdy nie była zbyt atrakcyjna, a Ginny, choć dla niego niezwykle ładna, nie była dziewczyną nadającą się na modelkę. El to coś innego, ona nie miałaby z tym problemu. Jedna rzecz mu się w niej nie podobała, wzrost. Był niski, co okropnie go irytowało, to on musiał lekko schylać się do pocałunku z Gin. Ignorując lekki ból na to wspomnienie, wsłuchał się w rozmowę.
            - Gdzie mieszkasz? – Usłyszał kobiecy głos.
            - Nie tutaj – opryskliwie odpowiedział Malfoy. Nigdy go nie lubił. Ani jego, ani jego ojca. Nie mógł zrozumieć czemu Minerwa, Kinglsey i Fleur, główni przedstawiciele Zakonu Feniksa, to jego wyznaczyli do tego zadania. Ale mógł się mylić, tak samo jak było ze Snapem.
            - To gdzie? – ciągnęła dalej.
            - A co cię to obchodzi?
            - Nie obchodzi mnie. Próbuję podtrzymać rozmowę, bo łaskawie zacząłeś się do mnie odzywać, Scorpiusie.
            - Pan Scorpius, dla ciebie. – Choć z tak dalekiej odległości nie był w stanie tego dokładnie zobaczyć, był prawie pewny, że dziewczyna zrobiła się czerwona ze złości. Wcale jej się nie dziwił, był bezczelny. Odrzuciła włosy do tyłu i oburzona, przyśpieszyła krok. Reszty rozmowy nie słyszał, oddalili się.
            Ponownie usiadł na brudnej glebie. Wziął do ręki kamień i rzucił nim w drzewo naprzeciwko.
            Jego szloch zagłuszył cicho krakający kruk na czubku świerku.
            ~*~*~
            - Co ty sobie wyobrażasz? – Pierwsze słowa skierowane do mnie, po przyjściu do domu były dokładnie takie, jak myślałam. – Nie dość, że nie wróciłaś do domu na noc, odprowadził cię jakiś nieznany chłopak, to pewnie piłaś jeszcze piwo! I nie zaprzeczaj – dodała mama widząc, że otwieram usta na znak protestu.
            - Nie chciałam wracać do domu zbyt późno, uznałam, że bezpieczniej będzie, jeśli wrócę na noc. Ja go znam, to Scorpius, a piwa prawie nie piłam. – Powstrzymywałam uśmiech na widok oburzonej miny rodzicielki. – A teraz, wybacz, ale pójdę do pokoju poćwiczyć.
            Nie zważając na protest wbiegłam po schodach na górę i znalazłam się we własnych, niebieskich ścianach. Podeszłam do magnetofonu, włączyłam na cały regulator płytę, którą nauczycielka od tańca dała mi, abym przygotowywała się do wrześniowego występu i zaczęłam tańczyć. Byłam tak bardzo wyuczona układu, że nie musiałam myśleć o tym, co robię, a byłam pewna, że wykonuję wszystko poprawnie. To wcale nie znaczy, że nie wkładałam do tego serca, zawsze tańczyłam całą sobą.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Koniecznie muszę odwiedzić Eliz jeszcze raz. I domagać się usmażenia naleśników. Tour lent. Za dwa miesiące wrócę do college’u. Uzmysłowiłam to sobie dopiero teraz i dopiero teraz zrobiło mi się smutno. Jadąc do domu rodziców, myślałam, że spędzę ten czas jak najnudniej się da, a jedyną odskocznią i radością będą codzienne próby tańca. Myliłam się. Soubresaut. Wiedziałam, że powrót do szkoły będzie prawdziwą katorgą. Codzienne czterogodzinne próby baletu, dużo nauki i jeszcze popisujący się przede mną Steve, wprawiały mnie o mdłości. Chassé. Steve… Développé.
Tańczyłam coraz szybciej, coraz więcej było w nim mojej duszy. Wykonałam Temps Levé, ukłoniłam się Révérence i wyobraziłam sobie zachwyt w oczach pani Wilson. Od zawsze wiedziałam, że tańczę dobrze, szło mi to lepiej niż moim rówieśniczkom.
Uśmiechnęłam się do swojego lustrzanego odbicia i ciężko dysząc usiadłam na podłodze. Widzący to kot, Cinnamon podszedł do mnie i czule przymilał się do mojej nogi. Podrapałam go za uszkiem, na co on zadowolony zamruczał cicho.  I nagle zdałam sobie sprawę, że nie znam tego kota i kompletnie nie wiem, czemu uważam, że ma na imię Cinnamon. Wstałam i zdziwiona zeszłam do salonu. Zapytałam rodziców czy mają kota, na co oni zdziwieni odpowiedzieli zgodnie:
-nie.

Chyba mi odbija.   

~*~*
Miał być jutro, ale dodaję dzisiaj. Jestem chora. Znowu. :C Mam nadzieję, że rozdział się podoba. ;)

Obserwatorzy

Layout by Yassmine